sobota, 30 listopada 2013

50.1 ~~ Avada Kedavra!

„Nawet najbardziej sarkastyczny człowiek,
może mocno przeżywać utratę bliskiej osoby…”

Rozdział 50.1
Avada Kedavra!

                -Szybko! Trzeba się ukryć! – zawołał Draco. Hermiona spanikowała. Może już przeżyli jedną bitwę, jednakże to i tak jest pełno emocji… Nie wiadomo kto przeżyje, a kto może zginąć.
                -A dzieciaki? – spytała biegnąc obok małżonka, który trzymał ją za nadgarstek.
                -Na pewno poszły z Hagridem! Ty też powinnaś pójść!
                -Nie! Nie odejdę bez walki!
                -Kobieto! – przystanął. – Masz małą córkę, która jest teraz u twoich zastępczych rodziców. Wiem, że ma opiekę, ale ona potrzebuje matki! Ciebie!
                -O cholera… - szepnęła. Patrzyła teraz przez okno na błonia, gdzie widziała jakieś trzy postacie. Spostrzegła blond czuprynę i brązowe włosy, które lekko świeciły w świetle księżyca. – DRACO! – krzyknęła. – Jean tutaj jest!
                -CO?! – podbiegł do okna i wyjrzał przez nie. – Jak zwykle nie posłuchali!
                -Jen wróciła… - mruknęła, patrząc w oczy blondynowi. – Przecież Narcyza powiedziała, że tylko ona może pokonać Sam-Wiesz-Kogo!
                -Trzeba do nich dojść! Chodź! – rozkazał i wybiegli na zewnątrz. Nie umieli znaleźć dzieci.
***
                -Wujku! – usłyszał czyjś głos. Odwrócił się i spostrzegł biegnącą ku niemu chrześnicę.
                -Jean! – zawołał. – Gdzie byłaś? Wszyscy cię szukali!
                -To długa historia. – odparła, kiedy do niego doszła. – Umiesz nadal język wężów?
                -Tylko jedno słowo. Od ostatniej bitwy nie jestem już wężousty. A o co chodzi? – spytał Potter.
                -Muszę wejść do Komnaty Tajemnic! Muszę zniszczyć tiarę. – mówiąc to, pokazała mu z tiarę przydziału, po czym znów ją ukryła, by nikt nie widział.
                -Musimy to zrobić, nim on cię dorwie! Harry! – zawołał w stronę blondyna. – Idź z Alexanem do Hagrida! Jeszcze nie opuścili Hogsmeade!
                -Nie odejdziemy bez walki! – powiedzieli jednocześnie przyjaciele.
                -Wy zawsze postawiacie na swoim… Dobra… Tylko żeby wasi rodzice was nie znaleźli.
                -Trzymaj się Jen! – szepnął Puchon. Rozdzielili się. Chłopcy poszli gdzieś w stronie mostu, zaś brunet i szatynka w głąb zamczyska.
                -O cholera! Wkroczyli! Śmierciożercy przekroczyli mury! – zawołał zielonooki.
-*-
Perspektywa Izabelli
-Izabelle!
Cholera! Poznałam głos, jednakże miałam nadzieję, iż to nie ta osoba, o której myślę. Odwróciłam się powoli. Doznałam szoku. To mama.
-Co się stało, mamuś? – spytałam grzecznie.
-Natychmiast idź do Hagrida! – rozkazała.
-Nie!
                -Iza!
                -Nie zostawię tutaj rodziny i przyjaciół!
                -Słuchałaś w ogóle przemowy dyrektorki?!
                -Słuchałam! Wiem, że chodzi o bezpieczeństwo, ale nie zostawię ciebie i tatę tutaj! Boję się o was!
                -A my o ciebie! Nie kłóć się ze mną, bo i tak nie wygrasz!
                -Nie mam zamiaru opuszczać szkoły! Dlaczego mi nie ufasz?
                -Ja ci ufam, tylko się o ciebie martwię!
                -Dlaczego? Przecież znam zaklęcia!
                -Ale nie wystarczającą ilość! – warknęła. Mimo że była bardzo stanowcza, mogłam spostrzec w jej tęczówkach czułość, troskę oraz zmartwienie. Nie wiedziałam jak ją przekonać. Otwierała już usta, jednak ktoś zakapturzony wybiegł na polanę i wymierzył w nas różdżką. Widziałam, że chce już wypowiadać jakieś zaklęcie, więc nim mama zdążyła zareagować, wyciągnęłam swoją magiczną broń i ugodziłam go zaklęciem, po czym padł na ziemi.
                -Skąd znasz te zaklęcie? Przecież takiego nie uczymy w Hogwarcie. – spytała zdezorientowana.
                -Od czego są książki?
-Ale to z działu Ksiąg Zakazanych! Od kogo dostałaś pozwolenie?
-Jean mi załatwiła. Jej mama napisała.
-Ale… Nie mam już siły. Oszaleć można!
-Gdzie jest tata? – zmieniłam temat.
                -Na pewno gdzieś w środku. Iza… proszę cię... Znajdź się w Londynie, razem z resztą.
                -Wiesz, że tego nie zrobię.
-*-
Perspektywa trzecioosobowa
                -Chodź Jean! Za tym wejściem jest Komnata.
                Harry wskazał różdżką w stronę okrągłego, metalowego przejścia, które miało dodane kilka węży. Potter stanął przeciw i przymknął oczy. Musiał sobie przypomnieć, jak to brzmiało. Jen patrzyła to na wujka, to na wejście. Mężczyzna uniósł powieki i coś syknął. Po chwili było słychać jakiś dźwięk otwieranego zamka. Wejście otworzyło się. Dziewczyna wyprzedziła krewnego, jednak szybko złapał ją za ramię.
                -Uważaj, jest ślisko. Masz nadal Tiarę?
                -Tak. – kiedy odpowiedziała, brunet minął ją i złapał za jej rękę.
                -Ostrożnie. – mruknął. Przeszła przez przejście.
                -Lumos Maxima. – szepnął. Zrobiło się jasno. Im oczom ukazała się długa ścieżka, która po bokach miała głowy węży. Na samym końcu była wielka budowa, jakieś twarzy mężczyzny. Z opowieści Harry’ego, była to twarz Salazara Slytherina. Obok tego, były jakieś szczątki ogromnego potwora.
                -Tu jest ten bazyliszek… - mruknęła. Podeszła do szkieletu i mocno pociągnęła za kieł. Wróciła do wujka, który przyglądał jej się z uwagą.
                -Na pewno to ja mam zniszczyć Tiarę? – zapytała niepewnie.
                -Tak.
                -Ale ja nie chce widzieć tych obaw. – oznajmiła, patrząc na kieł. – Nie mogę.
                -Posłuchaj mnie uważnie. – dziewczyna popatrzyła stryjkowi w oczy. – One nie są prawdziwe. To tylko takie zwidy. Nie wierz tym słowom, które usłyszysz. Zaufaj mi.
                -Dlaczego nie miałabym ufać mojemu chrzestnemu? – uśmiechnęła się słabo.
                -To spełnij swój obowiązek.
***
Severus walczył z Lucjuszem. Po dłuższym pojedynku, Malfoy zginął. Snape ruszył do wnętrza zamku. Miał jakieś złe przeczucia... Kiedy znalazł się na piątym piętrze, spostrzegł jakąś znajomą sylwetkę. Była to jakaś dziewczyna. Z jej boku leciała krew. Pobiegł do niej. Gdy zobaczył jej twarz, doznał szoku.
-Kaja! - warknął. - Mówiłem, że masz zostać w domu!
-Przepraszam tato... - szepnęła.
-Cholera... - wyciągnął swoją różdżkę i zaczął wypowiadać jakieś zaklęcia. - Nie zamykaj oczu! - sarknął widząc, że jego córce zamykają się powieki. - Czemu to nie działa?! - szepnął.
-Przepraszam. Wybacz mi tato... - mruknęła osłabionym głosem.
-Jesteś Snape! Kają Snape, więc walcz! - sięgnął do kieszeni. Szukał szybko jakiegoś eliksiru. Usłyszał ciche jęki.
-Tato, ja... - po jej policzkach popłynęły kolejne łzy.
-Cicho. Zaraz będzie wszystko dobrze. Wypij. - wlał jej ostrożnie zawartość flakonika do jej ust. Powoli połknęła.
-Jest za późno. - mruknęła. Spojrzała mu w oczy.
-Bądź cicho! - położył dłoń w miejscu, skąd leciała krew. - Nie możesz nas zostawić! Matki, sióstr i mnie!
-Nie dam rady. Wybacz mi.
-Nie gadaj bzdur! Zaraz zadziała eliksir!
-Nie zadziała. Przepraszam za wszystko. Ja was wszystkich... - przerwała i krzyknęła z bólu. Rana dawała bardziej o sobie znać. Sev rozglądnął się dookoła. Po raz pierwszy w życiu nie wiedział co robić. Nie chciał pozwolić na to, by stracić jedną z córek. - Wybaczcie mi za te wszystkie kłótnie i krzywdy. Teraz będziecie mieli lżej...
-Kaja! Masz żyć! Rozumiesz?!
-Mimo wszystko was kocham. Najbardziej ciebie i mamę. - powieki powoli opadły, a głowa obróciła się w bok, dotykając ponownie podłoża.
-Kaja. KAJA! - zawołał. Zaczął nią trząść. - Otwieraj oczy! Nie zasypiaj! - wrzasnął.
Nic. Żadnej reakcji. Ciało panny Snape było całkowicie bezwładne. Severus potrząsnął głową. Nie chciał dopuścić myśli, że właśnie utracił ważną dla niego osobę.
-Obudź się do cholery! - szepnął.
Zaczął klepać po jej policzkach. Nie posiadały już lekkich rumieńców. Zrozumiał… Na pomoc było już za późno. Za dużo czasu minęło, nim ją znalazł.
***
Perspektywa Tośki Snape
                -Avada uważaj!
Złapałam ją za rękaw i zaciągnęłam na bok. Ugodziłam zaklęciem Natashę Brown, która chciała rzucić na Av cruciatusa.
                -Dałabym sobie radę, mamo!
                -Wracaj do domu! Muszę znaleźć Kaję i ją tam zaprowadzę. Nie ryzykuj życiem!
                -Ale mamo, no! – jęknęła. Ze mną nie było tak łatwo.
                -Żadnych dyskusji, panno Snape! – warknęłam. Nagle usłyszałam w głowie głos swojego męża. Miał jakąś dziwną barwę głosu.
                -Tośka… Znalazłem Kaję. Nie jest dobrze. Stało się to, czego się obawiałem.
***
Perspektywa trzecioosobowa
                Potter ostrożnie położył Tiarę. Spojrzał na piętnastolatkę. Zacisnęła mocniej w dłoni jedną część z szkieletu ogromnego węża. Podniosła dłoń i już cisnęła w horkruksa, jednak nim go ugodziła, coś ją odepchnęło do tyłu, zarazem opuszczając kieł. Harry’ego także odepchnęło. Spojrzała w górę. Był to szary dym.
                -Wujku! – zawołała.
                -Twoje obawy nie są dla mnie tajemnicą, Jean Narcyzo Malfoy. – usłyszała głos, wyłaniający się z smogu. Należał on do Voldemorta. – Wiem czego się najbardziej boisz, oraz jakie są twoje najskrytsze pragnienia. Dziewczyna, która nie ma szczęścia wśród chłopaków… Dziewczyna, która dała się poniżyć…
                -JEAN! Dźgnij! – zawołał brunet, jednakże uczennica go nie słyszała. Zaszkliły jej się oczy.
                -…Dziewczyna, która nigdy nie zazna szczęścia… Dziewczyna, która pozwoliła na to, by zhańbić nazwisko Malfoyów… Dziewczyna, która pozwoliła na śmierć małej Stephanie Liliann…
                -Kłamiesz! – wrzasnęła w stronę mgły.
                -…Dziewczyna, która nie zasługuje na Alexandra… - zaczął ktoś się pojawiać. Był to Zabini.
                -Alexan! – zawołała.
                -Jesteś naiwna. – przemówił. – Uwierzyłaś, że jesteś dla mnie tą jedyną. Nigdy nie darzyłem cię miłością. Nie jesteś mi potrzebna… Jesteś taka głupia…
                -DŹGAJ! – Harry ponownie spróbował, jednakże kolejny raz bezskutecznie. Malfoyówna zaczęła wierzyć zjawie, o której myślała, że jest prawdziwa.
                - Myślisz, że jesteś inna niż te wszystkie puste laski? Mylisz się. Jesteś taka jak one.
                -Nie… nie… nie… - szeptała sama do siebie. Widok zaczął się zmieniać. Teraz spostrzegła martwe ciała rodziców, brata oraz Puchona. A nad nimi stała jakaś zamaskowana postać.
                -Przez swoją głupotę doprowadziłaś do ich śmierci… Będzie ich więcej, jeżeli się sama nie pozbędziesz… Zrób to dla dobra wszystkich… zrób to… zrób… zrób… - zaczęło odbijać się echo. Dziewczyna szybko sięgnęła po kieł i wymierzyła nim w stronę serca.
                -JEAN, NIE RÓB TEGO! – wrzasnął bliznowaty.
                -Zrób to… oszczędzisz innych… zrób to… zabij się…
***
                -Jasmine! Miałaś być już w Londynie! – warknął Harry, kiedy spostrzegł swoją dziewczynę, skręcającą korytarzem. Gdy go usłyszała przeraziła się i przyśpieszyła. Jednak był od niej szybszy. Złapał ją za łokieć.
                -Puść mnie!
                -Czemu mnie nie posłuchałaś?!
                -Nie zostawię tutaj rodziny i przyjaciół! – oznajmiła.
                -Ale narażasz się na śmierć!
                -A ty to co?
                -U mnie to co innego.
                -Właśnie nie! Może się nie kłóćmy, tylko idziemy walczyć?
                -Tak, ale w końcu musi być kiedyś ta nasza pierwsza kłótnia.
                -Jesteś niemożliwy. A teraz chodź, bo ktoś zaraz może ugodzić nas zaklęciem.
                Pobiegli dalej. Postanowili, że pobiegną w dół, by pomóc w walce na głównym dziedzińcu, jednakże przy trzecim piętrze przystanęli.  
Perspektywa psinki Tośki
                Ukrywałam się przed innymi. Jakoś mi się to udało. Postanowiłam śledzić brata mojej pani. Cóż ja na to poradzę? Panią gdzieś zgubiłam, więc będę go pilnowała. Razem z Jas patrzyli na jakąś kobietę o blond włosach. Poznałam ją! Przecież to mama mojego dawnego pana! Widziałam jak jakiś mężczyzna strzela w nią zaklęciem. Kiedy blondynka spadła na ziemię… O nie! Teraz to ja ci pokażę! Zaszczekałam głośno i pobiegłam w stronę tego głupka.
Perspektywa trzecioosobowa
                -Tośka! – zawołał Harry. Pies nie reagował. Biegła groźnie w stronę starszego mężczyzny. Ostatni raz zaszczekała i wbiła się w jego czułe miejsce. Zend, bo tak było na imię „rannemu” mężczyźnie, oderwał z trudem zwierzaka i bardziej tego pożałował. Chciał, to miał: Większy ból, gdy oderwał kły od swojego „małego przyjaciela”. Zend Frandes uciekł jak zwykły tchórz.
                -Tośka? – zapytał niepewnie blondyn. Pupilka spojrzała na niego słodkimi oczkami. – Rozumiem… jesteś suczką, ale myślałem że lecisz na psy rodzaju męskiego, a nie na takie stare typy jak biologiczny ojciec Alexana.
***
                -Zabij się… zabij…!
                Po policzkach dziewczyny popłynęły kolejne łzy. Popatrzyła z trudem znów na martwe ciała ukochanych osób. Nie widziała wyraźnie przez załzawione oczy, ale… coś spostrzegła w tym dymie. Był to napis, który mówił, by nie słuchała tego wszystkiego. Wstała gwałtownie i z całej siły uderzyła kłem w horkruksa, a smog znikł. Widziała już swojego wujka. Podszedł do niej i objął ramieniem.
                -Już wszystko dobrze. To były tylko twoje obawy. Oni żyją. – uspakajał ją.
~~*~~
Druga w nocy…
                Bitwa nadal trwa. Było już pełno ofiar. Jean teraz była ciągle w strachu. Nie miała pojęcia, czy ktoś z jej rodziny zginął. Na szczęście unikała jeszcze tych najgroźniejszych ze śmierciożerców. Nie byli tylko oni, ale także były różne inne stwory.
                -Jen!
                Szatynka spojrzała szybko w bok. Teraz działo się wszystko szybko. Nadine opadła na ziemię, zaczęła z niej lecieć krew, brązowowłosa znalazła się obok niej, próbując ją uratować.
                -Wytrzymaj Nadine. – mruknęła pod nosem. Zaczęła szybko wypowiadać jakieś zaklęcia, jednakże nie dawały one skutku.
                -Czemu mi pomagasz? – spytała niespodziewanie blondynka.
                -Jesteś moją przyjaciółką. – oznajmiła całkowicie szczerze.
                -Nawet po tym wszystkim?
                -Nawet po tym wszystkim. Bądź spokojna… zaraz z tego wyjdziesz. – chciała znów zacząć wypowiadać zaklęcia, jednakże panna Senior złapała ją za nadgarstek. Szarooka spojrzała na nią zdziwiona.
                -Nie ratuj mnie. Zasługuję na to. Proszę tylko o wybaczenie.
                -Już ci dawno wybaczyłam, Nadi.
                -Dziękuję, że jesteś. Że mnie wspierałaś w trudnych chwilach, a szczególnie, gdy umarła Karissa.
                To były jej ostatnie słowa. Oczy szatynki stały się szklane. W ostatniej chwili się zorientowała, że ktoś chce ją ugodzić zaklęciem od tyłu.
                -Crucio! – zawołała uczennica.
~~*~~
Godzinę później…
                -Co się tutaj dzieje? – zapytała Hermiona. Śmierciożercy się deportowali, a potwory wycofały  się gdzieś w głąb Zakazanego Lasu.
                -Wycofują się? – Draco uniósł jedną brew. To wszystko zaczęło być dziwne. Trochę przypominało mu to, co było kilkanaście lat temu.
                -Może chodzi o to, co było ostatnio? Że mamy zebrać wszystkich martwych i rannych… - mruknęła szatynka, podchodząc do małżonka.
                -Chyba tak… - obrócił się w bok. Chciał z żoną przejść przez resztę dziedzińca do Wielkiej Sali, jednakże przystanęli w prawie połowie drogi. – James… - szepnął.
***
Perspektywa Jean
                Wycofali się. Dali nam czas, by zebrać wszystkich… Muszę się z nim zmierzyć, a nie uciekać! Mogłam go pokonać jeszcze przez całą tą walką. A co zrobiłam? Ukrywałam się. Wystraszona, poszłam do Sali, by sprawdzić, czy rodzina jest cała. Nie wytrzymałabym, gdybym widziała kogoś jeszcze z bliskich, którzy są martwi… Było pełno ludzi. Rodziny płakały nad zmarłymi. Ja przechodziłam przez środek przed siebie, patrząc na boki.
                Dojrzałam trzy sylwetki, które od razu poznałam. Był to Snape, razem z Avadą i Tośką… A gdzie Kaja i Domi? Kiedy przechodziłam obok nich dojrzałam tylko martwe ciało jednej z ich córek. Kaja… umarła? One płakały, a on? Próbował zachować zimną krew, jednakże nie udawało mu się to.
                Po chwili doznałam wielkiego szoku. Widziałam wujków, ciocię Ginny, rodziców płaczących… nie… tylko, żeby Harry żył! Pobiegłam szybko do krewnych. Odetchnęłam z ulgą, kiedy widziałam blond czuprynę brata, ale jak spojrzałam w dół… dwie osoby, które należały do rodziny… James i… ciocia Sofie. Łzy same napłynęły mi do oczu. Bardzo kochałam bliźniaków, jak i moją chrzestną… Fred to najbardziej przeżywał. Płakał dosłownie nad ciałem brata. Czułam jak ktoś mnie obejmuje od tyłu. Nie musiałam się odwracać, bo zawsze poznam ten zapach. Zaczęłam płakać Alexanowi w jego zakrwawione ramię.
                Chwilę później popatrzyłam w bok. Spostrzegłam ciało przyjaciółki. Nikt przy niej nie był, bo kto miałby być? Jej matka jest dentystką, a ojciec nawet jak tutaj przybył, to też zginął. Widziałam go obok Nadine.
                -Idę. Zapłaci za wszystko. – odeszłam powoli od wojennych ofiar. Kiedy wyszłam na zewnątrz…
                -Nie teraz. – usłyszałam głos chłopaka, którego nadal kocham.
~~*~~
Perspektywa trzecioosobowa
Piąta rano…
                Wznowił się atak. Niebo zaczęło się powoli rozjaśniać. Jean była wściekła. Na wszystkich. Na los. Na cały świat. Straciła ulubionego kuzyna! Wkroczyła na główny dziedziniec, a ku jej wielkiemu zdziwieniu nikogo nie było w tym miejscu… Bardzo dziwne. Usłyszała czyjeś kroki. Jej serce zaczęło bić szybciej, tak samo jak oddech. Wiedziała kto to może być. Zamknęła oczy. Teraz albo nigdy…
                -Jean Malfoy…  - rozległ się znajomy starszym czarodziejom głos.
                -Voldemort… - warknęła otwierając oczy. Czarnoksiężnik stał naprzeciwko niej, jakieś sto metrów dalej. Po chwili otoczyło ich pełno osób. Ci, co byli po dobrej stronie byli przetrzymywani przez tych złych.
                -Widzę, że jesteś odważna, wypowiadając moje…
                -Strach przed imieniem, zwiększa strach przed tym, kto je nosi – przerwała mu. Przypomniały jej się słowa, które właśnie Hermiona ją nauczyła.
                -Dobrze Jen… - szepnęła Herma, patrząc na to wszystko ze strachem.
                -Widzę, że twoja matka cię dość dużo nauczyła… Ale to teraz będzie twój… koniec.
                Dziewczyna szybko wyciągnęła przed siebie różdżkę.
                -Pe… - zaczęła.
                -Avada Kedavra! – był szybszy.
                Jean opadła bezwładnie na ziemię. Dla wszystkich był to dowód, że nic już ich nie uratuje. Tak właśnie sądzili jej najbliżsi, gdyż to wiedzieli, iż TYLKO ona mogła GO pokonać. Rozległ się śmiech człowieka, który był odpowiedzialny za śmierć Malfoyówny.

                -NIE!! – zawołała Hermiona. Chciała wbiec na środek do córki, jednak Draco z synem mocno ją przytrzymali. Mogła przez to zginąć. Musieli spojrzeć rzeczywistości w oczy… Jean Narcyza Malfoy nie żyje.

^- Kaja Snape przez śmiercią
--
^- Atak na Hogwart
=======================
Jest nowy rozdział! Co się z tym wiąże... Jest BITWA! *.* . Wiem... tutaj zgony... Kaja Snape (zrobiłam to Av, mimo że protestowałaś! xd) , Nadine Senior, James Potter (syn Harry'ego i Ginn) i Sofie Weasley. Tutaj zbyt nic ciekawego... Chwila! Jeszcze do wcześniejszego... no i Jean Malfoy :_: . Ale kontynuujmy xD . Jak pisałam... nic zbytnio tutaj ciekawego. Tutaj się tylko można dowiedzieć, jakie miała obawy Jen.
Nie wiem czemu, ale nie trzymam się grafiku... Nie ma co... MUSZĘ dodać nowy rozdział 22 grudnia, chociaż może być wcześniej... zależy co będę też planowała z okazji zakończenia bloga... 
Jestem załamana :_:
Jeszcze tylko jeden rozdział, Epilog no i już koniec :_: . Ale cieszę się, póki jeszcze go piszę! ^^ .
Dedykacja dla... zawsze tutaj trudno no! xD . Wiem! Dla mojej klasy xD . Może nabijacie się z mojego opowiadania, ale to też przez Was go piszę! xD . Nie moja wina, że jak na lekcjach coś gadacie, to przychodzi mi wena i pomysły no! :_: .
Pozdrawiam Was gorąco i niech i Wam wena dopisuje! :D
Kaja (Snape) Malfoy - Felton
PS : Zapraszam na blogi:
http://bez-ciebie-zycie-traci-sens.blogspot.com/ - Avada Snape
http://im-possible-dramione.blogspot.com/ - Lumossy

czwartek, 28 listopada 2013

49 ~~ Tylko nie to...

„Troska o ciężarną matkę…
To jest charakter pełny troski i czułości…”

Rozdział 49
Tylko nie to…

               
Następnego dnia…
                -Draco? Była może Jean dzisiaj na eliksirach?
                Do gabinetu Malfoya, wszedł jego szwagier. Brunet musiał mieć widocznie jakieś ważne powody, że przyszedł do jego miejsca pracy.
                -Nie… nie było jej. Nie wiem dlaczego. Hermiona mi powiedziała, że także jej nie było na Obronie. Znów zaczyna się denerwować… Niekiedy nie zrozumiem kobiet w ciąży…
                -Nie tylko ty… ale wracając: naprawdę nie wiesz gdzie może być? Nie było jej też na lekcji latania. Zaczynam się o nią martwić. W końcu to moja chrześnica.
                Blondyn tylko sięgnął do szuflady po pergamin i zaczął coś pisać. Harry zaciekawił się, co takiego arystokrata pisze. Po chwili, szarooki przywołał sowę, która prawie natychmiast przyleciała. Włożył jej do dzióbka kopertkę i odleciała. Brunet posłał mu pytające spojrzenie.
                -Wysłałem list do Ministerstwa. Głównie to do Biura Aurorów. Ale może Harry coś wie. – mruknął nauczyciel eliksirów. – Mam nadzieję, że wszystko z nią w porządku.
                -Nie martw się o nią. To potężna czarownica i da sobie radę. – pocieszył go zielonooki.
-*-
                Jest dopiero 5 kwietnia, a dziewczyna po raz trzeci zniknęła. Młody Malfoy szukał jej już po całym Hogwarcie. W bibliotece, na błoniach, w korytarzach, w klasach… tylko nie był w jej dormitorium. Postanowił, że tam pójdzie w ostateczności. No i wykrakał. Wszedł do jej pokoju bez pukania.
                -Jen?
                Brak odpowiedzi. Ona naprawdę gdzieś zniknęła. Na pewno nie jest w Hogsmeade, bo by o tym powiedziała, bądź z kimś poszła. Zaczął przeszukiwać jej rzeczy. Wiedział, że jest to zabronione, jednakże w tej sytuacji musiał. Przejrzał szuflady, szafę, komodę, łóżko… nic. Żadnego śladu. Nagle poczuł, jak go coś szturcha po nodze. Spojrzał w dół i uśmiechnął się.
                -Gdzie twoja pani, Tośka? – zapytał pieska.
                Pupilka schowała swój język, zamknęła pyszczek i zaszczekała tak, jakby chciała coś ważnego powiedzieć. Musiała wiedzieć, gdzie jest szatynka.
                -Legilimencja działa także na zwierzaki? – pomyślał. – Warto sprawdzić… Tośka! – powiedział już na głos, a zwierzak patrzył na niego swoimi czekoladowymi oczami. – Stój w miejscu, albo najwyżej się połóż. Tylko się nie ruszaj. – o dziwo! Psinka go doskonale rozumiała i słuchała!
                -On ją ma! Ten wstrętny chłopak ma moją panią! Twoją siostrę! Musisz ją uwolnić i mi ją oddać! Tęsknię za panią! – usłyszał. Jednak ta magia działa na zwierzaki. Jakaś wskazówka więcej.
                -Dziękuję Tośka! Obiecuję, że jak znajdę Jen to kupię ci coś jako wynagrodzenie. – jako odpowiedź zaszczekała radośnie. Westchnął głośno i spojrzał przez okno. Zastanawiał się, gdzie może być szarooka. Jakiś chłopak ją ma… O co dokładnie chodzi? Jaki chłopak? Nikt nie przychodził mu do głowy, chociaż…
                -Jean Malfoy! Jeszcze mnie popamiętasz! Nie odpuszczę tak łatwo! – w jego głowie zabrzmiały właśnie te słowa.
                -O cholera… - szepnął, kiedy sens tych słów doszedł do jego umysłu. Jak na zawołanie pojawił się patronus w kształcie jakiegoś zwierzęcia. To był chyba… byk? Tak, zdecydowanie byk.
                -Widzę, że się w końcu skapnąłeś, iż twoja naiwna siostrzyczka zniknęła, a właściwie została porwana. Jesteś taki głupi... Lepiej ze mną nie igraj, bo nie zobaczysz już jej żywej, o ile jeszcze się spotkacie. – był to głos Rafaela. – A jeżeli mi nie wierzysz, że ją mam, to sam sobie zobacz.  Z każdym dniem będzie z nią coraz gorzej. Nawet fajnie mi się bawi jej ciałkiem. – rozległ się histeryczny śmiech, a byk zamienił się w jakiś obraz. Była to Jen. Miała rozdarte na strzępy ubrania, przywiązana do słupa i zaklejone usta jakąś taśmą. Próbowała krzyknąć jednak jej się to nie udało. A w dodatku na twarzy miała przecięcia. Tym razem na pewno nie od żyletki, gdyż obiecała, że nie będzie już się ciąć. Patronus znikł.
                -Jean… Cholera… Jak mogłem na to pozwolić? – usiadł na łóżku siostry i ukrył twarz w dłoniach. – Jak mogłem dopuścić do czegoś takiego? Obiecałem jej jeszcze na peronie, nim zaczęliśmy rok szkolny, iż będę ją pilnował… To moja wina! MOJA WINA! – ostatnie zdanie wypowiedział bardzo głośno. Po chwili rozpłakał się. Nie miał pojęcia gdzie ona teraz może być. – Muszę to powiedzieć rodzicom. Muszą się o tym dowiedzieć! Tylko… Jak to powiedzieć mamie? Przecież ona już jest w siódmym miesiącu ciąży, a nie chcę jej denerwować… - nagle przyleciała jakaś sówka. Był to liścik od Dracona.
***
Dwie godziny później…
                -Tato? – do sypialni rodziców, wszedł blondyn. Postanowił o tym powiedzieć teraz. – Gdzie jest mama?
                - Mama gdzieś wyszła. Wiesz coś może na temat Jean?
                -Tak. Wiem co się z nią dzieje, ale nie mam pojęcia, gdzie jest. Na pewno matki nie ma w pobliżu? – ostatnie zdanie powiedział cicho, jakby się obawiał, że Hermiona może ich podsłuchiwać pod drzwiami.
                -Na pewno. Co jest z Jen? – Draco wstał z krzesła i podszedł do syna.
                -Tato… Ona… - urwał, gdyż drzwi do pomieszczenia otworzyły się. Stanęła w nich szatynka. Miała na sobie luźną bluzkę, na którą założyła zapinany sweter sięgający do ud. Brzuch był już dość zaokrąglony.
                -Harry. – uśmiechnęła się smutno. – Masz jakieś informacje o Jen? – usiadła na łóżku.
                -Mam, ale… nie mogę ci ich powiedzieć. Nie mogę. Mogę tylko o tym powiedzieć ojcu. – oznajmił niepewnie.
                -Dlaczego? – zapytała zdziwiona. Syn tylko wskazał głową w jej brzuch. – Nic się Kai nie stanie. Powiedz mi.
                -Nie mogę mamo. Po prostu nie potrafię. Nie chcę narażać małą na pewne niebezpieczeństwo.
                -Mów w końcu, bo się wścieknę! – warknęła.
                -Jean… To wszystko przez Canta. On… on ją porwał.
                -CO??!! – zawołali rodzice.
                -Jak to porwana? – spytał zdezorientowany Dracon.
                -Po prostu. Ten cwel wysłał mi patronusa z informacją, że ją uprowadził i się „bawi jej ciałkiem”. Znów robi jej krzywdę!
                Hermiona poderwała się gwałtownie z łoża, a po chwili jęknęła z bólu i chwyciła się mocno za brzuch. Mężczyźni szybko znaleźli się koło niej.
                -Cholera… - szepnęła i krzyknęła ponownie z bólu. – Musi to akurat teraz? – z jej oczu spłynęła pierwsza łza.
                -Trzeba ją zabrać do szpitala! Do Munga! Do skrzydła!
                Szatynka opadła na łóżko.
                -Nigdzie nie pójdę! Nie dam rady! – rozpłakała się.
                -Przecież nie będziesz tutaj rodziła! – skarcił ją małżonek. Harry zarzucił ramię matki za szyję i pomagając jej wstać, ruszył z nią w stronę drzwi.
                -To nie potrwa długo. Wytrzymaj chociaż te piętra. – szepnął potomek. Przez ból nie umiała już odpowiednio myśleć. Najważniejsi dla niej mężczyźni, zaprowadzili ją do skrzydła, jednakże przy trzecim piętrze, nie miała już siły, więc mąż wziął ją na ręce i zaczął biec. Brązowooki szybko otworzył wejście, a do pomieszczenia od razu weszła pani Spart.
                -Co się dzieje? – zawołała. – Na Merlina! Szybko połóżcie ją! – opiekun Slytherinu posłuchał pielęgniarki. Silence zaczęła wszystko przygotowywać. Hermie przypomniało się, jak to było wtedy, gdy rodziła bliźniaków.
Trzy godziny później…
                Już po wszystkim… Już po bólu, już po cierpieniu. Miona trzymała w swoich obięciach maleńką istotkę o ciemnych, brązowych włoskach. Smacznie sobie spała. Smok siedział obok małżonki na krześle z uśmiechem na twarzy. Młody Malfoy patrzył na szczęśliwych rodziców. Cieszył się, że ma małą siostrzyczkę, ale w głowie ciągle siedziała mu Jean.
                -Znajdziemy ją. – odezwała się Hermiona, zwróciwszy wzrok na syna.
                Ten tylko przytaknął głową. Wierzył matce. Podszedł do łóżka i stanął po jego prawej stronie, po czym spojrzał na siostrę. Uniosła swoje powieki. Miała piękne, ogromne ciemnoniebieskie tęczówki, które teraz patrzyły na część rodziny.
                -Witaj w świecie czarodziejów, Kajo Fione Malfoy. – szepnął prefekt Slytherinu.
~~*~~
Miesiąc później…
                Miona miała przez cały miesiąc wolne. Za ten cały czas, na jej stanowisko wskoczył jej brat. Kobieta odpoczęła. Jest 5 maja, a ona stęskniła się za pracą. Musiała wracać. Zostawiła małą, pod opieką Grangerów, po czym udała się do Hogwartu. Kiedy weszła do sypialni, wystraszyła się. Kiedy włączyła światło, pojawiło się pełno osób, wykrzykujące „Witaj Hermiono! Gratulujemy Ci małej Kai Malfoy!” Była to naprawdę miła niespodzianka. Podziękowała wszystkim. Draco musiał iść na zajęcia. W pokoju została tylko z Ronem i bratem.
                -Mionka… - zaczął po jakimś czasie brunet. – Nic nam nie wpada do głowy, co może być drugim horkruksem Voldemorta.
                Usiadła na fotelu. Myślała także o tym. Jednakże najwięcej myśli miała przy Kai oraz Jen. Nadal jej nie odnaleziono. Nagle…
                -Jean! – zawołała niespodziewanie szatynka. Towarzysze spojrzeli na nią zdziwieni oraz pytająco. – Ona coś nam mówiła! Coś, że to jest związane z wszystkimi czterema założycielami Hogwartu… To coś musi być na pewno w szkole! Coś, co już widzieliśmy!
                -Czy myślisz to co ja? – spytał Potter.
                -Sądzę, że wszyscy o tym myślimy. – odparła.
                -Tiara Przydziału! – powiedzieli wszyscy chórem.
~~*~~
Tydzień później…
Perspektywa Jean
                Minęło już ponad miesiąc, a ja nadal tutaj jestem. Nie wytrzymuję już tutaj. Codziennie byłam torturowana, gwałcona… Odporność mojej psychiki już zniknęła. Muszę uciekać. Nie wiem gdzie, ale byle, żeby daleko stąd! Tylko jak? Nawet nie znam lokalizacji tego więzienia. Chociaż dowiedziałam się pewnych rzeczy… Voldemort planuje atak na Hogwart.  Będzie to jutro. Do grona śmierciożerców doszedł Cant oraz ta cała Brown. Teraz nikogo nie było w tym… domu? Jednakże na pewno zamknęli wszystkie wyjścia na zewnątrz. Przez ten cały czas przesiadywałam w tym samym pomieszczeniu. Wstałam i spróbowałam się wydostać. Nie udało mi się to. Nigdy nie próbowałam stamtąd wyjść, bo zawsze ktoś mnie pilnował za drzwiami. Byłam już w stu procentach pewna, iż jestem sama. Podniosłam jakiś kamień i uderzałam w klamkę. Ile ja hałasu narobiłam! Jednakże nie poszło to na marne. Udało mi się. Byłam w podziemiach. Poznałam to z powodu braku okien. Odnalazłam jakieś schody, więc wbiegłam w górę. Od razu zrobiło się trochę jaśniej. Przymrużyłam lekko oczy, by przyzwyczaić je do takiej jasności. Po chwili już normalnie widziałam. Zastanawiałam się, gdzie może być główne wyjście… Podczas drogi znalazłam moją różdżkę. Po kilku minutach odnalazłam wyjście. Miałam ciągle przy sobie kamień. Zrobiłam tak, jak było przy drzwiczkach (co się potem zorientowałam) do piwnicy.
                Udało się! Udało mi się uciec! Pobiegłam gdzieś w dal.
Godzinę później…
                Gdzie ja teraz jestem? Nic nie kojarzę. To na pewno nie w Londynie, ani w świecie czarodziejów. Z oddali spostrzegłam jakiś dom. Naokoło niego był wielki ogród. Zaczęłam biec na tyle, ile miałam siły. Dom był coraz bliżej. Tylko zapukam i spytam się, w jakiej lokalizacji się obecnie znajduję.
                Gdy doszłam, zapukałam bardzo głośno w drzwi. Chociaż czy było to głośno? Nie miałam już naprawdę siły. Usłyszałam jakieś kroki. Nagle zakręciło mi się w głowie. Oparłam się o ścianę budynku i myślałam, że obraz znów mi się rozjaśni i wyostrzy, jednakże czegoś takiego nie nastąpiło. Leżałam na ziemi cała osłabiona.
                -Tośka! – usłyszałam jako ostatnie i nic więcej nie widziałam, ani nie słyszałam.
-*-
Perspektywa trzecioosobowa
                -Gdzie się podziała ta gówniara?! – ryknął na cały głos. Był wściekły. Jak mogła uciec? Przecież zrobił wszystko, by ją osłabić. Widocznie to było za mało. Rafael zaczął na cały głos przeklinać i rzucać rzeczami, które znalazły się w jego rękach.
                -Jeszcze cię dopadnę… - mruknął siadając na fotelu. – Na pewno zobaczymy się podczas bitwy…
-*-
                -Wyjdzie z tego?
                -Na pewno. Nie martw się Domi. – odpowiedziała brązowowłosa kobieta z niebieskimi tęczówkami. Razem z swoją córką były w salonie, gdzie leżała nieprzytomna Jean.
                -Co z nią? – do pomieszczenia weszła druga dziewczyna, także o brązowych włosach, jednakże o tej samej barwie oczach.
                -Ojciec dał jej eliksir, więc zaraz powinna się obudzić, Avada. – oznajmiła Tośka, bo tak było na imię kobiecie.
                -Mam nadzieję, mamo, że nie pomylił eliksirów. – usłyszeli głos, jakieś kolejnej dziewczyny. Miała te same włosy i oczy, co Avada. Nowoprzybyła stanęła obok Domi, posiadającej kolor ciemnego blond i błękitnawych tęczówek.
                -Kaja! – skarciła ją matka. – Wasz ojciec się nigdy nie myli!
                -Nieraz się z czymś pomylił! – dopowiedziała Kaja.
                -Czy codziennie musimy się kłócić?! – warknęła zirytowana.
                -No dobra, dobra… - jęknęła, po czym zwróciła swój wzrok na leżącą szatynkę. – Do kogoś ona jest podobna… – zastanowiła się.
Pięć minut później…
                -Budzi się! – oznajmiła Av.
                Mężczyzna, który przed chwilą ponownie wrócił do salonu, spojrzał na Jen. Piętnastolatka otworzyła oczy.
                -Gdzie ja…? – urwała, gdyż zorientowała się, kto jest obok niej. – Profesor Snape? Severus Snape? – zapytała całkowicie zszokowana. – Myślałam, że pan został zabity przez Nagini…
                -Widzę, że Draco dużo ci o mnie opowiadał, droga Jean Narcyzo Malfoy. – powiedział brunet.
                -Skąd pan mnie zna?
                -Dlaczego nie miałbym znać nazwiska córki od mojego chrześniaka?
                -A sądziłam też, że…
                -Że nie mam rodziny? Że nie mam żony i córek?  Dlaczego miałabyś o tym wiedzieć, skoro prawie nikt nie wie o moim dalszym istnieniu?
                -Ja… przepraszam… - szepnęła panna Malfoy.
                -Spokojnie. Nie tylko ty znalazłaś się w takiej sytuacji, jak dowiedzenie się, iż Severus nadal żyje. – wtrąciła się pani Snape. Szarooka tylko lekko się uśmiechnęła.
                -Może chociaż słyszałaś o mnie, Avadzie i Domi… One właśnie tutaj… - panna Snape rozglądnęła się po salonie. Jej siostry gdzieś znikły. - …były. Chodzimy razem do Hogwartu, tylko jestem razem z siostrami rok niżej. Masz prawo nas nie znać…
                -Jesteś Kaja, prawda? – wypaliła Malfoyówna.
                -Tak… - odpowiedziała powoli. – Skąd wiesz, jak mam na imię?
                -Siostra mojej przyjaciółki cię zna, znaczy… znała. Może ją kojarzysz, chociaż wątpię, gdyż rok temu umarła…
                -Jak się nazywała?
                -Karissa Senior. – oznajmiła. Dokładnie… chodziło o siostrę Nadine.
                -To była moja koleżanka… - mruknęła Kaja. – Co ci się właściwie stało?
                -Czy ty przypadkiem nie zarzucasz jej za dużo pytań, Kaj? – odezwał się Sev zirytowany.
                -Chyba tak… przepraszam Jean. To ja pójdę do pokoju… - zniknęła. Jen została sama z małżeństwem. Czuła się trochę niekomfortowo, gdyż praktycznie nie znała tych ludzi.
                -Miałaś szczęście, że tutaj trafiłaś. – odparł. – Nie mam pojęcia, co by się z tobą działo, gdybym ci nie podał tego eliksiru.
                -Dziękuję. – szepnęła. – Przepraszam, że wam się narzucam… ja tylko chciałam się dowiedzieć, gdzie dokładnie się znajduję, bo się zgubiłam.
                -Wszyscy cię szukali. – oznajmiła Tośka. – W Proroku o tobie pisali. Nawet Avada, Domi i Kaja włączyły się do poszukiwań.
                -Ja nie wrócę do Hogwartu. Po prostu nie mogę. Jutro ma być ta bitwa, a ja będę głównym powodem śmierci wszystkich. – oczy uczennicy zaszkliły się. Kobieta usiadła na kanapie obok dziewczyny i spojrzała to na małżonka, to na Malfoyównę.
                -Ale ty musisz tam wrócić. – powiedział całkowicie poważnie.
                Nic nie odpowiedziała. Niebieskooka postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.
                -Posłuchaj mnie uważnie. – zaczęła patrząc prosto w oczy piętnastolatki. – Myślisz tak, jak myślał wtedy Harry Potter. Sądził, że jest winny za te wszystkie morderstwa. Jednakże oni walczyli dla dobra. Dla nas. Dla świata, by był bezpieczny i wolny. Ty też musisz tak myśleć, gdyż to jest właśnie prawda. Tylko ty możesz go pokonać raz na zawsze.
                -Skąd pani wie, że tylko ja mogę go pokonać, a nie wujek?
                -Mamy pewne źródła. – wtrącił się Severus.
                -Jakie? – dopytywała się.
                -Jesteś ciekawska, jak twoja matka. - sarknął sarkastycznie.
                Wzruszyła tylko ramionami. Niebieskooka postanowiła wykorzystać milczenie, które po chwili nastało.
-Wracając… - mruknęła. - Zaufaj po prostu swojej rodzinie i osobom, które kochasz.
                Panna Malfoy spojrzała na nią, po czym jej kąciki ust się lekko uniosły.
-Naprawdę tak pani sądzi?
                -Oczywiście.
                -Dziękuję. Zaraz wyruszę z powrotem do zamku.
                -Nie pójdziesz sama. – głos znów przejął Snape. – Pójdziesz jutro. Ze mną.
                -Co chce pan zrobić?
                -Walczyć po naszej stronie. Stronie dobra.
                -Ja pójdę z tobą! – oznajmiła Tośka.
                -Ani mi się waż! Będziesz musiała przypilnować dziewczyny! A w szczególności Kaję, bo znając życie i ją, to znów będzie chciała zrobić wszystko po swojemu. Ryzykować nie można.
                -No właśnie! Nie można ryzykować, Severusie!
                -Chodziło mi o Kaję, a nie o mnie. Koniec dyskusji. Jutro zostajesz tutaj z dziewczynami, a ja i Jean udajemy się do zamku!
                -Jean! – usłyszeli głos. Do salonu weszła powtórnie Kaja. – Mam dla ciebie ubrania. Może będą ci pasowały… nie chcę, byś chodziła w takich poniszczonych.
                -Dziękuję, Kaj. – uśmiechnęła się szatynka.
~~*~~
Nazajutrz…
Wieczorem…
W Wielkiej Sali…

                Wszyscy zebrali się w WS, na polecenie dyrektorki. Ku zaskoczeniu uczniów, zniknęły stoły. Magiczne sklepienie ukazywało teraz bardzo ciemne chmury. Czasami błyskało. Rozległy się głośne szepty studentów, oczekujących na nauczycieli. Po chwili przyszli.
                -CISZA! – zawołała Cho, na co uczniowie zamilkli i spojrzeli na nią. – Dziękuję. Lepiej zrobię to szybko, bo się znów rozgadacie. Zniknęły nasze cztery stoły. Właściwie to pięć, wliczając nauczycielski. Proszę uczniów z klas od pierwszej do szóstej włącznie o to, by zebrali się na dziedzińcu, gdyż zostaną oni przeniesieni do Londynu. – usłyszała głośne szmery sprzeciwu. – Bądźcie cicho! – skarciła ich. – Tutaj chodzi o wasze BEZPIECZEŃSTWO! Lada moment wybuchnie tutaj wojna! Mogą zostać tylko uczniowie z siódmych klas! Nikt nie ma co tutaj się chować, gdyż szkoła zostanie szybko przeszukana przez nauczycieli. Idźcie za Hagridem.
                Młodzi spanikowali. Harry Malfoy wybiegł szybko w poszukiwaniu Jasmine, która gdzieś zniknęła. Odnalazł ją na drugim piętrze. Biegła w jego stronę.
                -Szybko! Trzeba się jakoś schować! Nie opuszczę Hogwartu bez walki! – zawołała.
                -Nie ma mowy! Ty masz iść razem z innymi. Musisz być bezpieczna! – nagle minęła ich Izabelle.  – Gdzie ty biegniesz? – zawołał za nią kuzyn.
                -Mam przeczucie, że Jean gdzieś tutaj jest! – pobiegła dalej.
                -Jas: Masz iść za Hagridem i znaleźć się w Londynie! Damy sobie radę! – dziewczyna pocałowała go. On rozstał się z nią, po czym zmierzył w pogoń za Izą. Po drodze natknął się na Alexana. Razem szukali rudowłosej. Znaleźli ją na siódmym piętrze.
                -Jak to ona tutaj jest?! – zapytał szybko Puchon.
                -Mam po prostu taki instynkt, a… - urwała. Ktoś zakapturzony zaciągnął ich do jednej z ścian, na której pojawiły się wielkie drzwi. Wejście do Pokoju Życzeń. Kiedy weszli, tajemnicza postać zamknęła drzwi. Pozostała trójka patrzyła na tę osobę całkiem zaciekawieni.
                -To tylko ja. – osoba ta, zdjęła kaptur. Była to…
                -JEAN! – zawołał Harry, który pierwszy otrząsnął się z szoku i mocno ją do siebie przytulił.
Perspektywa Harry’ego
                Merlinie! Jak ja się za nią stęskniłem! Ponad miesiąc ją szukano, aż w końcu się odnalazła! Byłem szczęśliwy, że ona żyje. Jest CAŁA! Nie umiałem przystać ją przytulać. Za bardzo tęskniłem i się martwiłem.
                -Gdzieś ty była? – szepnąłem do jej ucha, powstrzymując się od płaczu.
                -W jakieś piwnicy… - mruknęła. – Wczoraj udało mi się uciec i znalazłam schronienie u Snape’ów. – powiedziała ciszej. Poluzowała swój uścisk, po czym lekko się odsunęła. – Nie płacz. Musimy się przygotować do walki. Chociaż… Wy idźcie do Hagrida, a ja tutaj zostanę. Muszę go raz na zawsze zniszczyć.
                -Horksursy! – zawołałem. – Nie zniszczyliśmy ich! Właściwie… zniszczyłem miecz, ale musisz zniszczyć Tiarę Przydziału!
                -Niby jak?
                -Trzeba zdobyć kieł bazyliszka! Musimy się udać do legendarnej Komnaty Tajemnic.
                -Pójdę tam z wujkiem. Dobra… ale jeżeli chcecie być podczas walki, to siedźcie tutaj. Nikt nie powinien nas tutaj znaleźć.
                Zrobiłem smutną minę. Miałem nadzieję, że Jasmine mnie posłuchała i poszła z innymi, by znaleźć się w Londynie…
                -Wszystko będzie z nią dobrze. – oznajmiła. Zdziwiło mnie to. Skąd…? A no tak… Ona zawsze pozna o co chodzi. Uśmiechnąłem się lekko do niej.
Perspektywa Alexandra
                Nie chciałem im przerywać, ale musiałem jej coś ważnego powiedzieć. Podszedłem do nich niepewnie.
                -Sorrki, że przeszkadzam, ale… Jean – zwróciłem swój wzrok na nią – możemy pogadać? Bardo krótko?
                -Jasne.
                Poszliśmy na bok, by nikt nas nie słyszał. Miałem ochotę ją pocałować, ale od razu przypomniały mi się jej słowa: „Tylko chcę cię ostrzec: nie całuj mnie. Chociaż do końca tego roku szkolnego...” Nadal zostały mi w głowie.
                -Jen… Ja… Chciałem… Bo… I… - nie umiałem się wysłowić.
                -Pamiętam jak mówiłeś mi, że kochasz mnie jak nigdy nikt.* - powiedziała niespodziewanie. Nie wiedziałem o co jej dokładnie chodzi.
                -O co…?
                -Przekonaj się, że coś do ciebie czuję. Nie wierzę, że tego nic nie uratuje.*
                -Mów konkretniej, Jen. – mruknąłem, lekko zirytowany.
                -Mamy siebie jednak nie ma nas. Same złe momenty przynosi czas. Wiem, że chcesz naprawić to tak jak ja.*
                -Jean! Nie mam czasu na wygłupy! – skarciłem ją. Ona tylko westchnęła, po czym popatrzyła mi głębiej w oczy, po czym szepnęła:
                -Wciąż pamiętam tamte chwile, w których tak mówiłeś tyle… że kochasz, że pragniesz, bym była tylko z tobą tu na zawsze.**
                Wywróciłem teatralnie oczami. O co chodzi tej dziewczynie? Po chwili uświadomiłem sobie.
                -Czy chcesz powiedzieć, iż… - przerwano mi. Poczułem smak jej słodkich ust. Sama mnie pocałowała. Oddawałem pocałunki. Kiedy się oderwaliśmy, miała łzy w oczach.
                -To może był nasz ostatni pocałunek. – szepnęła.

======================
* - fragmenty piosenki "Jula - Chociaż ten jeden raz"
** - fragment piosenki "Gosia Andrzejewicz - Słowa"
======================
Wiem... Rozdział miał być drugiego grudnia, ale plany na akcje się pozmieniały. 50.1 rozdział będzie dłuższy (tak sądzę). Ta notka ma 7 stron w Wordzie. Teraz wolę się skupić na tej bitwie... Wcześniej dodaję rozdział, gdyż przez jakiś czas nie będę mogła pisać rozdziałów :_: . Dlatego próbuję wszystko "dorabiać" w ten weekend. Może mi się uda... Zobaczymy. Zakończenie tego bloga planuję w sylwestra.
Uwaga! Postacie takie jak: Tośka Snape, Avada Snape, Kaja Snape i Domi Snape, są postaciami REALISTYCZNYMI! Nie są oni w mojej wyobraźni, tylko istnieją naprawdę (właściwie to pod innymi nazwiskami xD). Dla wyjaśnienia... (będę pisała ich nickami)
Tośka Snape - To$ka
Avada Snape - Avada Kedavra
Kaja Snape - Kaja Malfoy - Felton (Ja)
Domi Snape - Brak podpisu (xD)
Dedykacje dla hm... postacie rodziny Snape dedykuję odpowiednim osobom, czyli Avadę Avadrze, Tośkę To$ce itd. Dedykacja całego rozdziału dla... Zielonoo ;* . No i także znów dla Lau_Tui_Cantante ^.^ .
Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, to 50.1 rozdział pojawi się 15 grudnia ! Jednak może pojawić się wcześniej, bądź później.
Pozdrawiam,
Kaja Malfoy - Felton
PS Te zdjęcie na końcu to jest teraźniejszy wygląd Hermiony :D
PPS Severus może być trochę ee... niekanoniczny (?), ale ciężko jest pisać odpowiednią ilość sarkazmu i ironii xD . Ważne, że się próbuje ;) .

poniedziałek, 25 listopada 2013

48 ~~ Jesteś moim synem

"Każdą relację można naprawić..."

Rozdział 48
Jesteś moim synem

    Następnego ranka...
W Wielkiej Sali...

    -Fred, James! Zjedźcie coś! Musicie mieć energię na mecz! - szepnęła Izabelle w stronę bliźniaków. Oni ciągle coś robili pod ławkami. Jean spojrzała tam. Okazało się, że mają nowy wynalazek.
    -Co to znów jest? - spytała szatynka.
    -Pupciowa kara. - odpowiedzieli jednocześnie Potterowie, na co Jen wybuchła śmiechem.
    -Dlaczego "pupciowa"? - zapytała Iza.
    -Przyda się na Canta. - odparł Jams. Dziewczyny spojrzały na nich pytająco. - Jest to może zwykłe pudełeczko, ale jak by nacisnął na ten guzik. - wskazał na żółty przycisk. - Wyjdzie z tego taka.... "niby" ręka i będzie go biła po jego brudnej dupie.
    Piątoklasistki popatrzyły na siebie lekko przerażone, po czym znów zaczęły się śmiać.
    -Fajnie by było, gdybym to widziała. - oznajmiła Jen. Dzięki rodzinie, poprawia jej się humor. Właśnie... rodzina. Przypomniało jej się, co ma się stać z Harrym. - Zaraz wrócę. - wstała z ławki i zmierzyła do stołu Slytherinu. - Harry. Możemy porozmawiać? - zapytała brata.
     -Oj... siostrzyczka chce mieć fory? - zaśmiała się jakaś dziewczyna z domu węża.
    -Spadaj. - mruknął do owej dziewczyny, po czym znów spojrzał na szatynkę. - Jasne. Chodź. - wstał i razem z siostrą wyszli z WS. - Co się stało?
    -Nie możesz grać! - niemalże krzyknęła.
    -O co ci chodzi?
    -Tylko nie myśl, że chodzi o konkurencję! Gdyby tak było, to bym tak też zrobiła rok temu, ale wysłuchaj mnie! Jesteś narażony niebezpieczeństwem!
    Trochę go zmartwiły te słowa. Wierzył jej, przecież nigdy się nie pomyliła, jeżeli o to chodzi, jednakże...
    -Nie mogę Jen. Muszę grać, bo inaczej w ogóle nie będzie meczu. Zaryzykuję.
    -Uważaj na siebie. - szepnęła.
     Podążyli do sali.
    -Będę uważał. - zapewnił, gdy stanęli w przejściu. - Muszę wracać. Do zobaczenia na boisku.
    -Do zobaczenia.
    Rozeszli się do swoich stołów. Co jakiś czas, Jean spoglądała ukradkiem na brata. 
    -Będzie uważał...Zapewnił mnie... - pomyślała.
***
Jedenasta...
Na boisku Quidditcha...
    -Witam wszystkim tutaj na kolejnym meczu Quidditcha! - przez złoty mikrofon rozległ się głos Blaise'a Zabiniego, który miał komentować dzisiejszą rozrywkę. - Dzisiaj Gryffindor będzie rywalizował z Slytherinem! Kto wygra? To się okaże. A teraz powitajmy wielkimi brawami reprezentantów domu węża! Harry Malfoy, Senrir Oliverd, Sasha Fryn, Emma Wasten, Natjan Creen, Santan i Carlos Klinderowie!
     Na boisko wlatywali osoby zgodnie z ich przedstawieniem. Czas na Gryfonów.
    -A teraz nasze lwy! Jean Malfoy, Izabelle Weasley, Nadine Senior, Claudia Walun, Drake Samlen oraz James i Fred Potterowie! - na boisku znaleźli się reprezentanci Gryffindoru. Z trybun rozległy się głośne oklaski. Na środek wszedł nauczyciel lekcji latania. Szukający, czyli Jean i Harry Malfoywie, poszybowali w górę nad resztą drużyn.
    -Macie grać sprawiedliwie! Nie ma żadnego plucia, kopania i Merlin wie co jeszcze! Kapitanowie! Podajcie sobie ręce!
    Claudia oraz Sasha uścisnęły sobie ręce. Były koleżankami, jednakże w Quiddutchu nie uznaje się dobrych relacji. Potter otworzył wielką skrzynię i wypuścił tłuczki. Potem został wypuszczony złoty znicz. Chwilę później wszyscy szybowali za kaflem.
    -I wystrzelili! - zawołał Blaise. - Gdyby ktoś zapomniał: Malfoyowie są szukającymi; Potterowie i Klinderowie pałkarzami; Emma i Nadine obrońcami, a reszta ścigającymi!
     Wszystkie głowy ruszały się energicznie za grającymi.
    -Natjan ma kafla! Szybuje w stronę Nadine... Już strzela, strzela... A jednak Izabelle Weasley mu zabrała.
Perspektywa Dracona
    Uwielbiałem grać w Quidditcha. Jestem dumny z tego, że moje dzieci także uwielbiają tę dyscyplinę i są na pozycji szukających.
    -Za Weasley leci Oliverd... Ruda przygotowuje się do strzału i... JEST! 10 punktów dla Gryffindoru!
    Rozległy się oklaski. Szczerze to kibicuję Slytherinowi, no ale cóż... Nauczyciel jest bezstronny.
Kilka minut później...
    -No i kolejne dziesięć punktów dla Ślizgonów! - zawołał Blaise. Slytherin prowadził.
Perspektywa Jean
    Nigdzie nie widzę tego cholernego znicza... Ślizgoni wygrywali... Jeżeli złapię znicz przed Harrym, to Gryffindor otrzyma Puchar Quidditcha.
    -JEAN!
     Spojrzałam na Izę, która mnie wołała.
    -Musisz teraz złapać znicza, bo inaczej przegramy! - poleciała w pogoń. Gdybym nie zwolniła, bym oberwała teraz tłuczkiem, który odbił Fred.
    -Sorrki! - zawołał szybko.
    Ruszyłam dalej rozglądając się na złotą piłeczką. Na trybunach bardzo szybko spostrzegłam Alexana. Nie wiedziałam czy się uśmiechał, czy co... nie zwróciłam na to uwagi. Nagle coś mi błysnęło przed oczami. Znicz. 
    Po chwili przy mnie zjawił się Harry. Mimo że nie chciałam, ale musiałam, zaczęłam go popychać miotłą. On nie był mi dłużny. Usłyszałam jakiś świst.
    -HARRY UWAŻAJ! - krzyknęłam.
Perspektywa Dracona
    Coś mi tu nie pasowało... Gdzie oni są? Po chwili zszokowałem się, gdy spostrzegłem kogoś spadającego. Miał na sobie zielony strój Quidditcha, a na głowie blond czuprynę. Merlinie!
    -DRACO! - usłyszałem przerażony krzyk Hermiony.
    Wyciągnąłem szybko różdżkę i wypowiedziałem zaklęcie. W ostatniej chwili. Tuż nad ziemią "zwolnił" tempo spadania i to go uratowało. Szybko wybiegłem z trybun i zmierzyłem w stronę jedynego syna. Przy nim już była zapłakana Jean.
    -Co się stało? - zapytałem szybko kucając przy nim.
    -Oberwał tłuczkiem... - odpowiedziała. Była zrozpaczona.
    -Szybko z nim do skrzydła! - zawołałem i wziąłem Harry'ego na ręce. Kiedy byłem blisko szkoły, dobiegła do mnie Hermi.
    -Draco...
    -Idź na boisko! Masz przypilnować Jean! - tymi słowami zostawiłem ją.
-*-
Perspektywa trzecioosobowa
    -Jean?
    -Odwal się. - burknęła. Nie miała ochoty z nią rozmawiać. Chce się po prostu przebrać i pójść do skrzydła.
    -Musimy porozmawiać! - nalegała.
    -Nie mamy o czym rozmawiać, Nadine. Sorry, ale to, co mi zrobiłaś...
    -Przepraszam! - przerwała jej. - Przepraszam za to, że spiskowałam przeciwko tobie! Przepraszam za to, że porozwieszałam te upokarzające ulotki! Przepraszam za wszystko!
    -Wiesz co? Daruj sobie te nieszczere przeprosiny. - zmierzyła ją wzrokiem chęci mordu. Zarzuciła swoją torbę i wyszła. W głowie biło jej się pełno myśli. Nie mogła uwierzyć, że kolejny raz chciała ją upokorzyć.
    -Przepraszała mnie, a nie patrzyła mi w oczy... wredne babsko... - mruknęła do siebie. Podążyła do swojego dormitorium, a potem poszła do SS, by dowiedzieć się, jak się czuje jej jedyny brat.
***
Wieczorem...
W skrzydle szpitalnym...
    -Tato?
    Draco usłyszał słaby głos swojego syna. Spojrzał znów na łóżko.
    -Jak się czujesz? - spytał.
    -Jakoś... Kto wygrał?
    -Nikt. Chociaż Jean złapała znicza, to ona go ukryła i wszyscy uważają, iż znicz nadal jest wypuszczony. 
    -Co się właściwie stało?
    -Jen mi opowiedziała, że kiedy spostrzegliście złotego znicza, to oboje ruszyliście za nim. Dostałeś tłuczkiem, ale na szczęście Silence wyleczyła ci złamaną rękę.
    -O ile dobrze pamiętam z opowieści twoich i mamy, to wujek Harry także oberwał tłuczkiem w rękę.
    -Tak. 
    Nastąpiła chwila ciszy. Od jakiś sześciu miesięcy ich relacje się pogorszyły. Nie mieli pojęcia, o czym mogliby ze sobą porozmawiać. Po prostu nie wiedzieli.
    -Dlaczego mnie uratowałeś? - spytał bez namysłu uczeń.
    -Jesteś moim synem.
    -Ale nasze relacje... no wiesz...
    -Czy to ma coś z nimi wspólnego? Harry... Jestem zadowolony z tego, iż żyjesz. To jest dla mnie najważniejsze.
    -Sądziłem, że... że jestem dla was ciężarem. - oznajmił. Młodemu Malfoyowi zaszkliły się oczy. Dracona zaś zszokowało to, co mu powiedział.
    -Ciężarem? Harry! Jestem najszczęśliwszym ojcem na całej ziemi, przez to, iż mam takiego wspaniałego syna, jakim jesteś ty!
    -Popisujesz się... - mruknął.
    -Właśnie nie. To naprawdę szczere. Uwierz mi. Obydwoje siebie wzajemnie potrzebujemy. Nigdy już nie mów, że jesteś ciężarem. Kocham cię, mój synu.
    Śluzgon oparł się o łokcie, po czym po chwili przytulił swojego ojca bardzo mocno. Zaskoczony Malfoy odwzajemnił uścisk.
    -Z każdym problemem możesz zwrócić się do mnie. - szepnął nauczyciel.
~~*~~
Następnego dnia...
Lekcja Historii Magii

    Nauczyciel wchodzi do klasy. Podchodzi do biurka i zaczyna mówić do uczniów:
    -Dzisiaj opowiem Wam o... - urwał. Nie umiał sobie przypomnieć. Nigdy nie słuchał na lekcjach Historii Magii. A wypracowania to ściągał od Hermiony. - Wiecie co? Otwórzcie na stronie 666.
    -Dlaczego tak daleko? - spytała Izabelle.
    -Bo tak.
    -Ale panie profesorze! - zawołała jedna z uczennic. - Przecież ta książka ma tylko 600 stron. Czy pan w ogóle miał książkę w rękach?
    Cała klasa zaczęła się śmiać. Nawet Izabelle. Ron zauważył swoją córkę. Wziął różdżkę, po czym uciszył klasę. Powiedział stanowczo:
    -Panna Finnigan i panna Weasley... DO DYREKTORA!
    -Ale panie profesorze! - zawołała Jean wstając z miejsca. - Przecież one nic złego nie zrobiły!
    -Chce panna Malfoy do nich dołączyć?
    -Ale ja...
    -No to do nich dojdziesz. DO PROFESOR FINNIGAN, ALE JUŻ! - Ron wskazał palcem wskazującym w stronę drzwi. Dziewczyny posłusznie wyszły. Rudowłosa była wkurzona.
    -Ja nie pójdę do dyrektorki! Chrzanię ojca! Niech sam se do niej idzie! Idziemy do Wieży Gryffindoru i zagramy w Eksplodującego Durnia?
    Brunetka i szatynka spojrzały na siebie znacząco. Wzruszyły ramionami i razem z Weasleyówną poszły do pokoju wspólnego Gryfonów.
***
Dwa dni później...
Na głównym dziedzińcu Hogwartu

    -Pan Rafael Nicoladis Cant razem z Natashą Amandą Brown i Nadine Natalie Senior, zostają oficjalie WYRZUCENI z Hogwartu! - zagrzmiał głos dyrektorki.
    Wszyscy byli zebrani wokół dziedzińca. Na samym środku stał wkurzony Gryfon, Puchonka z chytrym uśmieszkiem oraz smutna Gryfonka. Jean przyglądała się temu wszystkiemu. Była w pierwszym rzędzie dzięki czemu mogła to wszystko dokładnie widzieć. Kamień spadł z jej serca, kiedy dowiedziała się od Cho, dlaczego tutaj się wszyscy zebrali. Chociaż zastanawiała się, dlaczego jej dawna przyjaciółka jest smutna... Może dlatego, że ona chce nadal ją pomęczyć? Nie wiedziała.
    -Jeżeli ktoś by się pytał, dlaczego tak się dzieje, to odpowiedź jest prosta. - ciągnęła. - Te trzy osoby dopuściły się do takiego czynu, jak dręczenie jedną z tutejszych uczennic. Nie było to jednak zwykłe dręczenie. To było po prostu PONIŻENIE. Odradzam wam - tutaj spojrzała na wszystkich uczniów - tego, byście robili to, co oni. Nie podzielcie ich losu. - zwróciła się do "winnej" trójki. - Macie jeszcze coś do powiedzenia, nim opuścicie na zawsze te mury? 
    -Ja tylko chciałbym powiedzieć, że... - przeszukał kogoś wzrokiem wśród tłumu studentów i po chwili znalazł tę osobę - ...Jean Malfoy! Jeszcze mnie popamiętasz! Nie odpuszczę tak łatwo! - patrzył na nią nienawistnym spojrzeniem, ale jednak w nim było pożądanie, jednakże z negatywnej strony.
    Kiedy Cant spuścił swój wzrok, Jen szybko ukryła się w tłumie i niechcący wpadła na Harry'ego. Wczoraj wyszedł z skrzydła. Objął ją i mówił jej uspakajające słówka. Ona znów zaczęła się go bać. Bać o to, że nadal jej coś zrobi. 
    Finnigan postanowiła nie komentować tego "stwierdzenia", gdyż zaraz nie będzie ich uczniem.
    -Panna Brown? A pani?
    -A co mam niby powiedzieć? Nie mam nic do powiedzenia.
    -A panna Senior?
    Blondynka przez chwilę nie odpowiadała. Wszyscy na nią patrzyli.
    -Ja... - wydukała. - Chciałabym tylko... Przeprosić Jean. - uniosła głowę i zawołała w tłum uczniów. - Jen! Wiem, że tutaj jesteś! Mimo że nie przyjęłaś moich wcześniejszych przeprosin to one były szczere! Te także są! PRZEPRASZAM! - chwila ciszy. Spojrzała na dyrektorkę. Nawet jak ją przeprosiła, to i tak nie może zostać w tej szkole.
    -Panie Longbottom! - przywołała nauczyciela zielarstwa. - Proszę zaprowadź ich do głównej bramy!
    Neville wypełnił swój obowiązek. Jean się zdziwiła, że coś ją ukłuło w żołądku, kiedy słyszała słowa Nadi. Zrobiło jej się... przykro? Teraz szatynka zrozumiała, że te przeprosiny były szczere. Jednakże czemu nie patrzyła jej w oczy? Może dlatego, że nie umiała jej spojrzeć prosto w twarz po tym, co zrobiła? Nie miała pojęcia. To wszystko jest jedną, wielką zagadką.
    -Wybaczam ci Nadine... - szepnęła do siebie szarooka.

No hejka ;D
Jest już późno, a ja tutaj z nowym rozdziałem wyskakuję! xD
Dobra... mam dwie dedykacje...
Pierwsza... Scena Dracona z Harrym: Mojemu ojczulkowi, Severusowi (xD) ^.^
Ogólnie cały rozdział... To$ce. Czyli po prostu rodzicom *.* .
Dlaczego To$ce? Ponieważ ten rozdział powstawał wtedy, kiedy pisałam z nią na GG ;D
I jakoś tak... wenę mi dawała ;D
UWAGA! Z Rafaelem się jeszcze pomęczymy! xD .
Pozdrawiam,
Kaja Malfoy - Felton (Snape)