niedziela, 12 kwietnia 2015

EPILOG V TOMU ~~ Zostaję

                Draco i Sophie podążali do końca ścieżki. Nie odzywali się do siebie. Byli głęboko zamyśleni z bieżącą sytuacją. Ich przyjaciele zniknęli w ciemnej mgle. Nikt nie miał pojęcia, gdzie są i co robią. Nie wiedzieli w ogóle czy jeszcze żyją. W zasadzie to… Sophie zginęła w wojnie, dlatego Draco się zastanawiał, jak to możliwe, że jest obok niego. Nie pytał jednak o to.
                Po dłuższym czasie przed nimi pojawił się jakiś ogromny, z ciemnej cegły zamek. Wieżyczki były wysokie i szerokie, zaś dachy w kształcie stożka. Okna były na nich małych rozmiarów, jednak tam gdzie była prawdopodobnie Sala Tronowa, były ogromne, niemalże na całą wysokość ścian. Wokół zamczyska nie było żadnego muru, czy czegoś takiego. Granice były wyznaczone wysokimi i gęstymi żywopłotami.
                – Tu jest koniec drogi… Gdzie Hermiona? – spytała.
                Rozejrzał się.
                – W zamku. Na pewno.
                Weszli przed otwarte, mosiężne drzwi.
                Wstąpili do ozdobnej Sali wejściowej. Na końcu były wysokie i szerokie schody, wybudowane z białego marmuru, a krawędzie były srebrzyste.
                Niespodziewanie ogromne, drewniane drzwi otworzyły się szeroko z brzdękiem. Spojrzeli na siebie znacząco i weszli do Sali, która musiała być salą balową.
                Na drugim końcu z podestu schodziła drobna kobieta. Była to Hermiona. Wyglądała tak samo jak wtedy przy pierwszym zadaniu, jak i w odbiciu w lustrze.
                Draco, by nie dać się oszukać, podszedł do niej i spojrzał w jej oczy, nie dotykając jej ciała. Tęczówki były przepełnione ciepłem, miłością, radością i szczęściem. Była prawdziwa.
                – Miona… - szepnął.  
                Złapał ją w pasie, przyciągnął i mocno do siebie przytulił. Wtulił twarz w jej włosy, wsuwając w nie również swoją dłoń. Gładziła go delikatnie po plecach. Czując ją obok siebie, wiedział już, że nigdy jej nie opuści. Nie pozwoli na to, by ktokolwiek mu ją zabrał.
                Sophie odchrząknęła.
                – Gdzie Ron? Gdzie cała reszta?
                Towarzysz spojrzał na nią, nie luzując uścisku.
                – Nie mam pojęcia. Ale spełniliśmy naszą misję. Odnaleźliśmy Hermionę.
                – A co z innymi?
                – Nie mam pojęcia.
                – Ty dupku… – syknęła po chwili. Spostrzegła na ścianie wiszące krzyżem dwa miecze. Sięgnęła po jeden i zacisnęła dłoń na jego rękojeści. – Wszyscy się poświęciliśmy, by móc doprowadzić cię do twojej ukochanej. A teraz los twoich przyjaciół masz głęboko w dupie? Po tym, co zrobiliśmy? Tak się odwdzięczasz?!
                Malfoy niemalże od razu zrozumiał. Puścił swoją małżonkę z objęć. Kobieta cofnęła się pod ścianę.
                – Sophie… Uspokój się… Nie dawaj ponieść się emocjom… To jest zadanie… Ostatnie. Upuść miecz – powiedział spokojnie, podchodząc do niej powoli.
                – Nie oszukasz mnie już!
                I naparzyła na niego.
~*~
                – Moje włosy! – zaśmiała się głośno.
                Stephan i Stephanie rozegrali bitwę na poduszki w jej dormitorium. Obydwoje siedzieli na podłodze po turecku. Każdy po innej stronie. Od kiedy tylko za sobą porozmawiali, ich relacja nagle stała się pozytywna. Nie kłócili się. Byli w bardzo dobrych humorach.
                Odrzuciła w niego poduszką z taką siłą, że chłopak upadł na plecy i przytulił do swojej piersi poduszkę. Najwidoczniej nie zamierzał wstać.
                – Stephan!
                – Słucham – odezwał się, chichocząc pod nosem.
                – Mnie to nie przytulisz?
                – Przytulę. Ale chcę buziaczka.
                Zaśmiała się pod nosem. Podeszła do niego na czworaka, a on usiadł z uśmiechem na ustach. Złożyła na jego wargach delikatny pocałunek. Odwzajemnił zadowolony, obejmując ją w pasie i przyciągając do siebie czule.
                Nagle do pomieszczenia weszła Lilith Connan – prefekt naczelna Ravenclawu, która była na siódmym roku nauki w Hogwarcie. Odczepili swoje wargi i spojrzeli na nią.
                – Stephanie? – odezwała się przybyła.
                – To ja… - odpowiedziała ostrożnie, podnosząc się po pozycji stojącej.
                – Dyrektor cię do siebie wzywa. Jest to bardzo ważna sprawa.
                Zerknęła przez ramię na chłopaka i posłała mu znaczące spojrzenie. Wyszła razem z Lilith.
~*~
                Zapukała. Panna Connan odeszła już w swoim kierunku, a Steph otworzyła drzwi i weszła do gabinetu brata.
                – Co się stało, Harry? – spytała niepewnie, podchodząc do niego.
                Harry Blaise Malfoy stał przy wysokim oknie ze złożonymi dłońmi za plecami. Obserwował przez szybę coś, bo było bardzo daleko od szkolnego zamczyska. Cała jego twarz była pozbawiona kolorów.
                Spojrzał na nią powoli.
                – Musimy iść do Munga.
                Krew odpłynęła z jej oblicza.
                – Dlaczego?... – szepnęła.
                – Alexander właśnie się ze mną skontaktował… Tata leży w szpitalu. Jego stan jest krytyczny.
~*~
                Draco ciągle próbował przemówić swojej siostrze do rozsądku. Jednakże ona działała, jakby była pod działaniem Imperiusa. Jakby jej mózg był zaprogramowany tylko na jeden rozkaz: Zabić Dracona Lucjusza Malfoya. Wypadł przez okno, roztrzaskując szybę na kawałki. Na szczęście nie było to z wysokiego poziomu. Jedynym skutkiem był nagły, ostry ból pleców.
                Blondynka wyskoczyła za nim i byłaby na niego wylądowała, jednakże mężczyzna w porę podniósł się na nogi i odskoczył na bok. Uciekał.
                – Walcz, tchórzu! – krzyknęła wściekła, goniąc go, coraz mocniej zaciskając dłonie na rękojeści swojej broni.
                Blondyn potknął się i przewrócił się na niski, skalny murek. Przekręcił się energicznie na plecy, a Weasley przyłożyła czubek ostrza do jego gardła.
                – Nie będę walczył – wychrypiał. – To jest zadanie, nie rób kolejnego kroku…
                – Nie masz ze mną szans.
– Sophie, pomyśl o Ronie!
– Właśnie o nim myślę. Nieustannie.
Uniosła miecz ku górze i już się zamachnęła, jednakże nim miecz dotknął ciała Malfoya, blondynka rozpłynęła się w czarnej mgle.
Dyszał. Podniósł się z murku i nawoływał głośno jej imię. Jednak to wszystko na nic. Wrócił do środka pośpiesznym krokiem. Hermiona chodziła po pomieszczeniu, nieco niespokojnie. Podbiegł do niej i porwał ją w swoje ramiona. Wtuliła się w niego ufnie.
– Draco…
– Spokojnie, Miona… Nic już nas nie rozdzieli, rozumiesz? – Ujął jej policzki w swoich dłoniach. Pocałował ją delikatnie. – Zostanę z tobą na wieki.
– Jeszcze możesz się wycofać – szepnęła. – Draco, jesteś teraz na cienkiej linii między życiem, a śmiercią… Jeśli zdecydujesz się zostać, to już nie powrócisz do rodziny… A jeśli wybierzesz życie…
– …nie będę mógł się z tobą widzieć. Przytulić. Pocałować. Poczuć.
Uniosła na niego wzrok i spojrzała mu głęboko w szare tęczówki.
– Jaka więc jest twoja decyzja?
– Zostaję. A rodzina jak też zakończy swoje życie na ziemi, do nas dołączy i znów będziemy połączeni.
– Dlaczego tak postanawiasz?
– Ponieważ by do ciebie przejść, musiałem stawiać czoła zadaniom, niby łatwym, jednakże bardzo podstępnym. Musiałem iść ścieżką przez grzechy. Przez siedem grzechów.
~*~
                W Sali, gdzie leżał nieprzytomny Draco, rozpoczęła się reanimacja. Harry, Jean, Stephanie, Alexander i Jasmine patrzyli przez szybę na poczynania medyków. Dzieci blondyna z trudnością powstrzymywały łzy.
                Życie ich ojca, jak i teścia dla Alexana i Jas, było na granicy z śmiercią. Linia życia nagle zaczęła wydawać jeden, ciągły dźwięk, a na urządzeniu, jaskrawozielona kreska przekształciła się w prostą linię.
                Wiedzieli już. To był koniec. Koniec z życiem Dracona. Nie mieli jednak pojęcia, że Malfoy właśnie jest duchem przy swojej ukochanej z nadzieją, że ich dzieci znajdą się za jakiś czas obok nich i już nic nigdy ich nie rozdzieli.

                Dracon Lucjusz Malfoy i Hermiona Jean Malfoy z domu Potter, teraz byli duchem nierozłączni. Będą już na wieczność razem. Będą pilnowali swoich dzieci oraz wnuków, jak i przyszłe pokolenia, które będą rozwijały ród Malfoyów, jednakże z tej dobrej strony. Małżonkowie wiedzieli, że ich dzieci wychowają swoje pociechy na dobrych czarodziei.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
OTO ZAKOŃCZYŁA SIĘ PIĄTA CZĘŚĆ ZM POD TYTUŁEM "PRZEZ SIEDEM GRZECHÓW"!
WAŻNE!
Będzie VI część (już będę wstawiała szablon i pracowała nad stroną, gdzie będzie opis, bohaterowie spis itp owej części, a o piątej dopracuję). JEDNAK(!) będzie ona pisana tak dodatkowo. Zamierzam zacząć pisać nowe opowiadanie - dalsze części losów bohaterów "Percy Jacksona i Bogowie Olimpijscy" oraz "Olimpijscy Herosi". Skończyłam czytać "Krew Olimpu" i brakowało mi tam czegoś.. Na przykład tego, co się stanie z Nikiem di Angelo. Dlatego chcę napisać takie moje dalsze zakończenie, jak ja to sobie wyobrażam ;) 
A mój limit z blogami to dwa blogi, tak głównie. Dlatego głównie będzie właśnie ta kontynuacja (rozplanuję najpierw parę rzeczy) i RS. A ZM będzie takie dodatkowe :).
Prolog może się ukaże po egzaminach gimnazjalnych, Teraz przepisuję do zeszytu te 30 rozdziałów RS, by dać przyjaciółce i.. i to trochę zajmuje xd w ten weekend coś ogólnie wciągnęłam się w czytanie xd 
PYTANIE!
KTO BĘDZIE CHĘTNY DO CZYTANIA KONTYNUACJI TEJ SERII, KTÓRĄ ROZPOCZĄŁ RICK RIORDAN?
Pozdrawiam i całuję <3
Kaja.

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

11 ~~ Weasley, co ty robisz?!

                Odkryli jakąś jaskinię. Rozejrzeli się uważnie.
                – Jest to aby bezpieczne? – odezwała się Sophie.
                – Powinno – odparował Draco i wszedł do środka, a reszta podążyła w jego ślady.
                Wnętrze jaskini nagle się rozświetliło. Zostali otoczeni ogromnymi lustrami.
                – Bardzo zadbany salon piękności – stwierdził Blaise.
                Malfoy podszedł do lustra i widział swoje odbicie, kiedy niespodziewanie zamiast jego, lustro ukazało…
                – Miona… - szepnął.
                Uśmiechnęła się do niego, wyciągając ku niemu swoją drobną dłoń. Świerzbiła mu ręka, by dotknąć jej… Spleść ich palce, jak to było za czasów, gdy ona jeszcze żyła… Nie, ona musi być prawdziwa. Ona jest po drugiej stronie tafli lustra. Wyciągała bardziej ochoczo dłoń.
                Uniósł delikatnie rękę, by móc połączyć swoje opuszki palców z jej. Spojrzał w jej oczy, jednakże były puste… Od razu się zorientował…
                Trzecie zadanie.
                Cofnął energicznie kończynę. Odbicie Hermiony zniknęło, rozpływając się. Rozejrzał się szybko. Ginny była blisko jednego z luster, na którym był Harry.
                – Ginny, nie! – zawołał szybko blondyn.
                Jednakże było za późno. Rudowłosa dotknęła palce zjawy Harry’ego i zniknęła w czarnej mgiełce tak samo jak Luna.
                – GINNY! – wrzasnął. – Nie dotykajcie tych luster! To trzecie zadanie! – zawołał w kierunku reszty ekipy, która energicznie się odsunęła od zwabiających przedmiotów. – Straciliśmy Rudą… - szepnął.
~*~
                – Pięknie, jak się teraz wydostaniemy? Wejście jaskini zniknęło – jęknął Seamus.
                – Siedź w końcu cicho, Finnigan! – warknął Dracon, chodząc w tę i w tamtą.
                – Nie pozwalaj sobie, Malfoy – syknęła Cho.
                – Obydwoje bądźcie cicho! – Blaise powoli także tracił cierpliwość do tego dwojga. – To już Sophie siedzi cicho, a z niej największa gaduła.
                – Ej, nie prawda! – zaprotestowała blondynka.
                Ron wstał z niewielkiej skały i podszedł do jednego z luster. Ujrzał Sophie, jednakże wiedział, że ona stoi za nim. Sięgnął po kamień.
                – Weasley, co ty robisz?! – zawołał szarooki.
                – Uwalniam nas stąd – odparł, jakby to było oczywiste i rzucił nim w lustro, które roztrzaskało się na drobne kawałeczki. W miejscu, gdzie dopiero był zniszczony przedmiot, pojawiły się jakby drzwi balkonowe. – Teraz wychodzimy. – Wyszedł.
                Spojrzeli po sobie zdziwieni i po chwili również wyszli wyjściem, które teoretycznie stworzył Ronald Weasley.
                – To idziemy dalej – podsumował rudowłosy i ruszyli dalej.
~*~
                – Co to za drzwi? – odezwała się Cho.
                Przed nimi znajdowały się dwa identyczne drzwi. Nie różniły się niczym. Miały wyrzeźbione jakieś wzory, a klamki były takie, jakie można spotkać w drzwiach frontowych jakiegoś pałacu.
                Seamus podszedł do lewych i otworzył. Po drugiej stronie szalała burza, chmury strzelały niemalże oślepiające błyskawice, a mocny i energiczny wiatr targał drzewami. Zamknął je energicznie.
                – To na pewno nie te drzwi – odparła brunetka.
                Rozejrzała się i otworzyła drzwi po prawej. Tam zaś panowała słoneczna pogoda. Po lewej stronie był wysoki mur, obrośnięty pnączami, z których kwitły kwiaty wiśni. Było można usłyszeć radosne ćwierkanie ptaków.
                – To jest odpowiednia droga – podsumowała była Krukonka.
                – Seamus, Cho… Nie sądzę, że te prawe są odpowiednie – odezwała się blondynka.
                – Ja wiem lepiej, Weasley – sarknęła do Sophie, mierząc ją wzrokiem i przeszła przez drzwi. Nic się nie wydarzyło. – Widzicie? Chodźcie.
                Szatyn od razu poszedł za nią, jednakże Draco, Blaise, Sophie i Ron nie ruszyli się z miejsca.
                – No chodźcie – nalegał Seamus.
                – Nie. Nie wydaje wam się to zbyt łatwe? – spytał Zabini.
                Kobieta ujęła dłoń swojego partnera i powiedziała: – To gnijcie tutaj. My znamy odpowiednią dro… - Urwała, ponieważ ona i Finnigan zniknęli w czarnej mgle.
                – Co to miało być?! – zawołał czarnoskóry.
                – To było czwarte zadanie – odparł jego przyjaciel. – Czyli musimy iść tymi po lewej. W sumie, to nawet pomysłowe. – Otworzył i przeszedł przez nie, a pogoda od razu się uspokoiła i stała się pogodna.
                Przyjaciele weszli za nim.
                – Dlaczego pomysłowe? – spytał rudy.
                – Po lewej stronie jest serce. A to są lewe drzwi. Logiczne – odparł Draco, idąc dalej.
~*~
                – Ej, zatrzymajmy się… Głodny jestem – odezwał się Ron, widząc niedaleko jabłoń.
                – Ron, to jest… - zaczęła Sophie, jednakże jej małżonek nie posłuchał i pobiegł w tamtym kierunku i zerwał jabłko. – RON, NIE! – wrzasnęła i pobiegła za nim.
                Niestety było za późno, gdyż nim zdążyła złapać go za rękaw, ten ugryzł owoc i rozpłynął się w powietrzu.
                Zaczęła energicznie potrząsać głową, kucając i drżąc na całym ciele, połykając swoje własne łzy, nie chcąc ich wypuścić na światło dzienne. W czasie zniknięcie jej męża, w jej sercu pojawiła się jakaś pustka, którą on ją uzupełniał.
                – Sophie… Musimy iść dalej – szepnął Draco, odsuwając się od Blaise’a, który patrzył na nich z dróżki. Blondyn położył dłoń na ramieniu siostry. – Odzyskasz go, rozumiesz?
                Pokiwała głową i się podniosła do pionu. Odwrócili się, by wrócić na ścieżkę, kiedy niespodziewanie spostrzegli, jak Zabini stał przed strachem na wróble, który ma na swojej szyi zawieszone białe perły.
                – Lunie się spodobają – powiedział i dotknął perły, zrywając je z szyi kukły.
                – BLAISE, RZUĆ TO! – wrzasnął Malfoy, jednakże i jego najbliższy przyjaciel rozpuścił się w ciemnej mgiełce, tak jak pozostali.
                Na tej całej drodze zostali tylko oni. Tylko Draco i Sophie.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przed nami jeszcze... Jedno zadanie ;) Przyszły rozdział będzie EPILOGIEM piątego tomu! 
PRAWDOPODOBNIE Epilog będzie jeszcze w te ferie wielkanocne. Czyli może jutro! No i ruszymy z szóstym tonem, który chyba będzie tym ostatnim... Przynajmniej ten, co będę publikowała... Chociaż może będą późniejsze.. Zależy. Teraz trzeba się skupić na egzaminach, później na ocenach, no i wolny czas będzie we wakacje, jednak później też nowa szkoła :(
Pozdrawiam,
Kaja.