"Uważaj z kim się zadajesz, bo możesz
przez tą osobę cierpieć..."
Rozdział 36
Harry… On…
Po dwóch godzinach przyszli do niej Harry,
Jasmine i James z Fredem. A za nimi był Alexander.
-Jak się czujesz? Słyszałam, że masz
wysoką gorączkę. Pielęgniarka przyszła jeszcze w trakcie lekcji do twojego ojca
i słyszeliśmy. - spytała Krukonka siadając na krześle obok łóżka.
-Teraz słabo. - odpowiedziała. Faktycznie
tak było. Z lekkim trudem podnosiła rękę. Była blada i było jej zimno. Harry
usiadł na skraju łoża i ujął dłonie dziewczyny.
-Jak długo będziesz tutaj leżała? -
zapytał Jams.
-Spart powiedziała, że minimum pięć dni.
Wyciągnijcie mnie stąd proszę. Muszę na lekcje. Muszę odrobić zadania domowe.
Uzupełnić notatki...
-My możemy. - odezwał się po raz pierwszy
Alexan. - No... Jasmine mogłaby robić notatki dla ciebie, jak masz z Krukonami,
Harry jak masz z Ślizgonami, ktoś z Gryffindoru i... - dodał widząc zdziwiony
wzrok towarzyszy i potem zamilkł.
-Zrobilibyście to dla mnie? Ale... skoro
jestem Gryfonką, to wystarczą Gryfoni. Nie musicie, bo...
-Zrobimy to. - przerwał jej Puchon.
Dziewczyna nie wiedziała, czy ma być zła, czy się ucieszyć. Nie wybaczyła
chłopakowi, co zrobił we wrześniu, ale... może nie wiedział, iż się o tym
dowiedziała? Nie rozmawiała z nim na ten temat.
-Dobra... to kto ma robić z Gryfonów? -
zagadnął Fred po chwili milczenia.
-Ee... - zastanowiła się. Chciała dać
Izabelle, ale jej tu teraz nie ma. - Wiecie co chłopcy? - popatrzyła na
kuzynów. - Możecie wy. Podzielcie się jeżeli chcecie. - uśmiechnęła się.
Bruneci się uśmiechnęli i klasnęli sobie dłonie z zadowolenia.
-A wy co tu robicie?! - usłyszeli głos
pielęgniarki.
-My przyszliśmy odwiedzić Jean. - odparł
Alexander.
-Bez zgody?! Uciekajcie! Panna Malfoy musi
odpoczywać! - rozkazała.
-Idźcie. - przyjaciele już szli w stronę
wyjścia. - Harry... - zatrzymała go, zanim wstał z łóżka. - Przyjdź potem do
mnie, dobrze? Ale nie z rodzicami. Muszę z tobą pogadać na osobności. Z kim
masz dzisiaj patrol?
-Z Alexanem. Przyjdę jak będziemy na
patrolu. - dał jej całusa w czoło. - Prześpij się. - wstał, a po chwili drzwi
do skrzydła zamknęły się za nimi. Dziewczyna musiała to przemyśleć wszystko na
spokojnie. Powie do dzisiaj bratu. Musi o tym wiedzieć.
-Przecież nie mogę tego trzymać w
tajemnicy do końca życia... -
pomyślała, po czym zasnęła, przechodząc do krainy Morfeusza.
~~*~~
-Proszę! - powiedziała Hermiona, kiedy
ktoś zapukał do drzwi jej gabinetu. Otworzyły się. - Gin! Sof! - zawołała
uradowana wstając z krzesła. Dziewczyny weszły, po czym uścisnęły się
przyjaźnie na przywitanie. - Siadajcie. - zaprosiła ich gestem dłoni, by
usiadły na kanapie, co zrobiły. Malfoyówna zajęła miejsce obok nich na fotelu.
-Słyszałyśmy, że Jean jest w skrzydle. -
zaczęła Ginny. - Jak się czuje?
-Wiesz... nie mam pojęcia. Jeszcze u niej
nie byłam, ale ustaliłam z Draconem, że z nim do niej pójdę wieczorem. A jak wy
sobie radzicie z posadą nauczycieli?
-Ciężko... - mruknęła ruda. - Ja głupia
nie posłuchałam się Harry'ego. Teraz mam za swoje.
-A tobie Sofie? - zwróciła się do
milczącej dotychczas blondynki.
-Też jest ciężko. Bycie opiekunem domu nie
jest łatwe. Chociaż się cieszę, że Alexander jest moim podopiecznym. Znam go
trochę, ale i tak jakiś znajomy, to zawsze coś. A tobie Herm?
-A bo ja wiem. Harry już się pytał, czemu
im zadałam tyle pracy domowej już w październiku. Przecież są teraz na piątym
roku i czekają ich SUMy. Skoro chcą iść na aurora, to muszą się uczyć.
-Ale bez przesady no. Co za dużo to nie
zdrowo. Daj im trochę odsapnąć. - stwierdziła Potterówna.
-A mam pewien problem, tylko nie wiem jak
to powiedzieć Draconowi... Boję się jego reakcji.
~~*~~
-Mamo! - do pokoju rodziców wbiegła Jasmine.
Miała uśmiech na twarzy.
-Co jest kochanie? - spytała Cho.
-Czy dałoby radę zorganizować wypad do
Hogsmeade na czternastego grudnia? - przeszła od razu do konkretu.
-Chyba tak, ale cóż chcesz zrobić?
-Wtedy ma urodziny Harry i Jean. Razem z
Alexanem i Izabelle wymyśliliśmy dla nich prezent. Zgódź się!
-No dobrze. Masz szczęście, że masz matkę
dyrektorkę. Ale musisz mi powiedzieć szczegóły.
~~*~~
Szła spacerem przez Londyński park. Było przyjemnie ciepło, a na
jej twarz uderzał lekki, zimny wietrzyk. Rozmyślała nad wszystkim. Co się
działo i co może się stać. Śniła jej się babcia. Narcyza. Ostrzegała ją i
dawała wskazówki. Zmierzała do żółtego domu z czarnymi dachówkami. Umówiła się
z swoją najlepszą przyjaciółką. Nie mogła się doczekać tego spotkania. Tęskniła
za nią. Była czarownicą półkrwi. Chodziła do Akademii Magii Beauxbatons. Miała
chłopaka, Michaela, który także był czarodziejem, jednakże czysto krwistym.
Uczęszczał do Dumstrangu. Byli jej przyjaciółmi. Kiedy podeszła do drzwi domu
pod numerem 9, zadzwoniła. Otworzyła jej czarnowłosa dziewczyna o niebieskich
oczach.
-Jean! Nareszcie jesteś. Wchodź. - zaprosiła ją do środka.
Zmierzyły razem do pokoju brunetki. Usiadły na łóżku.
-Cieszę się, że w końcu cię widzę Kathrine. Jak w szkole?
-Wiesz... nie za bardzo. Przez tamte wakacje zapomniałam wiele
francuskich słów, przez co ciężko było mi z komunikacją z nauczycielami i moimi
rówieśnikami, ale dałam radę. A u ciebie? Wszystko już w porządku?
-Tak. - uśmiechnęła się. - A jak tam u Michaela?
-Widziałam się z nim wczoraj. Był u mnie od samego rana, aż do
późnej nocy. Chciał u mnie przenocować, jednakże mama mu nie pozwoliła. -
odpowiedziała Kath. - A mam pewien problem...
-Jaki? Co się stało?
Przyjaciółka spuściła głowę. Zaczęła płakać. Szatynka przytuliła
do siebie dziewczynę.
-Ja... Został mi rok... Mam raka. Będę żyła maximum rok, albo
chociaż do grudnia przyszłego roku.
Dziewczyna szybko otworzyła oczy. Wzięła
kilka głębokich wdechów. Śniła jej się Kathrine. Jej pierwsza, najlepsza
przyjaciółka. Tęskniła za nią. Te spotkanie... było ono dwa lata temu. W
grudniu będzie rocznica. Będzie musiała jakoś dojść dwudziestego grudnia na
cmentarz w Londynie. Musi. Przecież wtedy tylko z nią się przyjaźniła
najbardziej, jak tylko umiała. Teraz jej najlepszą przyjaciółką jest Jasmine.
Od pogrzebu nie miała kontaktu z Michaelem Fayanem. Szczerze to za nim
tęskniła. Bardzo.
~~*~~
Dwudziesta trzecia przyszła bardzo szybko.
Jean czekała na brata. Wiedziała, że on przyjdzie. Na szczęście skrzydło
szpitalne zamykają o północy. Właśnie spała. Chciała mieć siły, by o tym
wszystkim powiedzieć Harry'emu.
-Wstawaj kuźwa! - usłyszała cichy rozkaz.
Jednak to nie był głos blondyna. Otworzyła oczy i była przerażona.
-Rafael! Wypieprzaj! - powiedziała
stanowczo, ale cicho, by nie przywołać pielęgniarki. Gryfon chwycił jedną
dłonią jej podbródek. - Puść mnie gnojku!
-Lepiej ze mną nie zadzieraj, bo powiem o
tym wszystkim całej szkole. Jesteś i będziesz moja. Rozumiesz?! - puścił ją,
jednak nie postanowił jej zostawić w spokoju. Usiadł sobie jak gdyby nigdy nic,
obok niej na krześle.
-I co? Będziesz tutaj sobie siedział? -
warknęła. - Spadaj!
Ten się cicho zaśmiał.
-A tak. Dopilnuję, byś nikomu nie
powiedziała o naszym związku. Chodzi mi o to, dlaczego ze mną naprawdę
chodzisz. - prychnął z ironią.
-Niby dlaczego miałabym mówić?
-Nie próbuj mnie oszukać, bo nigdy ci się
to nie uda, skarbeńku. Wiem, że umówiłaś się dzisiaj z Malfoyem.
-To coś masz błędne informacje. -
skłamała. - I w ogóle nie mów do mnie skarbeńku, czaisz pedrylu?! Czy mam ci
pokazać, gdzie twoje miejsce?!
W jego tęczówkach zaistniała złość i
gniew. Jego usta dziwnie się wygięły. Wstał z miejsca, zbliżył się do łóżka.
Patrzył na nią jak na karalucha, którego by chciał w tym momencie rozdeptać,
jednak także chciał jej przemówić do rozsądku. Chwycił za jej odkryte ramię i
zacisnął nią mocno swoją dłonią. Zabolało ją to. I to bardzo. Drżała lekko z
strachu. Jej oddech nie był już regularny. Drugą ręką uchwycił ponownie jej
podbródek, przez co zmusił ją do patrzenia mu prosto w oczy.
-Powiem ci to jeden, jedyny raz i
zapamiętaj to sobie raz na zawsze gówniaro. Nikomu nie mów, dlaczego ze mną
jesteś. Nie próbuj nawet słówka pisnąć. Nigdy już mnie nie obrażaj, bo cię
własna matka nie rozpozna, albo wylądujesz kompletnie gdzie indziej.
Puścił jej ramię i podbródek. Przerażona
ciągle na niego patrzyła. Uderzył ją w prawy policzek.
-To za gnojka.
Drugie uderzenie, jednak w lewy policzek.
-A to za pedryla. A żebyś zapamiętała, że
nie masz nic mówić...
Uderzył ją bardzo mocno w brzuch.
Dziewczyna chwyciła dłońmi za bolące miejsce i podkuliła nogi.
-Pamiętaj. Jesteś moja i nie ukryjesz się
przede mną. - odparł, po czym opuścił skrzydło. Dziewczyna zaczęła płakać. Ból
był bardzo bolesny. W dodatku się boi. Boi się Canta bardziej, niż tego, co się
z nią dzieje. Boi się strasznie. Po pierwszym uderzeniu, które ona w ogóle
dostała od jej "chłopaka" postanowiła, że będzie silna i nie będzie
płakać. Nie dała rady. Chciała porozmawiać z Harrym na ten temat. Ale teraz...
ma wątpliwości.
***
-Dobra Alexan... Wejdę do niej. Tak jak ci
obiecałem, porozmawiam z nią na ten temat, co mnie prosiłeś, a tak w ogóle
to...
Urwał. Zauważył, że towarzysz przykłada
palec przy swoich ustach, jako znak, by był cicho. Puchon nachylił się ku
drzwiom do skrzydła i przysłuchiwał się temu, co było w środku. Harry zrobił to
samo. Usłyszeli, jak ktoś płacze.
-To pewnie Jean. Chodź. - odparł Zabini.
-Idziesz ze mną? - spytał.
-Tak. Może tak będzie lepiej. Nie mam
pojęcia. - położył swoją rękę na klamce wejścia, po czym otworzył drzwi.
Chłopcy cicho weszli do środka, zamykając za sobą wyjście. W szpitalnych
łóżkach tylko leżała szatynka. Podeszli szybko do niej. Dziewczyna nadal drżała
ze strachu. Szatyn bez namysłu kucnął obok łóżka.
-Siostra! Co ci się stało? - zapytał
zatroskany Harry.
-N-Nic... - odparła.
-Jak to nic? Jen przecież nie drżałabyś ze
strachu i nie płakała. - stwierdził Alexander.
-Dla twojej informacji kretynie, niczego
się nie boję. Po prostu mi zimno.
-Jak ty do niego się zwracasz? Przecież to
twój przyjaciel! - skarcił ją Ślizgon, jednak towarzysz go ucichł.
-Skoro ci zimno to masz. - mówiąc to,
Alexan ściągnął swoją kurtkę, którą miał wtedy, gdy odnalazł z Harrym szatynkę
w Sowiarni. Położył ubranie na jej boku.
-Czemu mi to dajesz? - spytała zdziwiona.
-Mówiłaś, że ci zimno, więc daję ci coś
dodatkowego, by było cieplej. - uśmiechnął się lekko. Wstał i zwrócił się do
ucznia Slytherinu:
-Spotkamy się na drugim piętrze. Jakby co,
to idę od lochów. Trzymaj się Jean. - wyszedł z pomieszczenia. Na krześle
miejsce zajął Malfoy.
-Powiedz mi teraz otwarcie. Dlaczego
płaczesz? Tylko nie wciskaj mi kitu, że drżysz z zimna, bo wiem, iż to jest
spowodowane przez strach.
-To wszystko przez niego.
-Przez kogo?
-Zabiniego! To przez niego wpakowałam się
w te... - powstrzymała się od słowa "gówno" , więc postanowiła
kulturalniej powiedzieć - ...kłopoty z Rafaelem. On tutaj był... tuż przed
wami... groził mi... - w oczach ponownie błysnęły łzy.
-Groził Ci?! - zapytał zszokowany. Jako
odpowiedź pokiwała głową.
-Harry... On... On... - nie dokończyła, bo
zamknęła oczy i położyła głowę w bok i się nie ruszała.
-Jean? Jean! JEAN! - wołał przerażony.
Wpadał w panikę. - Pani Spart! Pomocy!
Po chwili pojawiła się czarnowłosa
kobieta. Gdy ujrzała Malfoya, chciała go skarcić za to, że wszedł bez jej
wiedzy i zgody. Jednakże kiedy zauważyła nieruszającą się Jen oraz przerażoną
minę blondyna, zawołała w jego stronę:
-Panie Malfoy! Proszę wyjść! - podeszła do
łóżka.
-A-Ale... Jen...
-Powiedziałam wyjdź! - rozkazała
stanowczo. Nie miał innego wyjścia opuścił pomieszczenie. Zmierzył w stronę
lochów. Spotkał Puchona, gdy ten właśnie z nich wychodził. Chłopak opowiedział,
co takiego dzieje się z szarooką. Gdy o tym słyszał, także był w szoku.
***
-Draco... Hermiono...
Małżonkowie usłyszeli znajomy głos.
Otworzyli powoli oczy i od razu je zamknęli z powodu bardzo jasnego światła.
Gdy się przyzwyczaili do ostrej bieli, spojrzeli przed łóżko. Stała tam
Narcyza. Tak samo ubrana jak wtedy, gdy pokazała się na ich weselu i wtedy w
Namysłowie.
-M-Mamo? - spytał blondyn. - O co chodzi?
-Chciałam wam przekazać, że to jeszcze nie
koniec z Jean. Musicie na nią teraz uważać. Musicie przypilnować, by nic jej
nie strzeliło do głowy. - odpowiedziała poważnie.
-J-Jak to? Ale mamo... - zaczęła szatynka,
jednak zmarła jej przerwała.
-Cśś... Niestety. Nie mogę wam nic więcej
powiedzieć. To co Jen musi wiedzieć, to została przeze mnie już poinformowana.
Mówię od razu: nic wam nie powie. Jest teraz w kiepskim stanie fizycznym, ale
wyjdzie z tego szybko. Za tydzień na pewno wyjdzie z skrzydła szpitalnego. Do
zobaczenia. Pamiętajcie o moim dawnym ostrzeżeniu. - zniknęła, a w sypialni
zapanował mrok. Przez okno przechodziło światło księżyca. Miona opadła na
poduszki.
-Co się z nią stanie? Muszę poinformować
Harry'ego, by ją pilnował. Skoro to matka powiedziała, to musi być naprawdę coś
poważnego. - przeszła na pozycję siedzącą. Po chwili wstała z łoża.
-A gdzie ty teraz idziesz?
-Muszę do syna. Teraz ma patrol...
-I będziesz go szukała po całym zamku?
Powiesz mu rano, albo po zajęciach ja mu powiem, bo jako pierwsze mam ze
Ślizgonami i Gryfonami.
-No dobrze... - usiadła i przykryła się
kołdrą. - Ale nie zapomnij o tym.
Dał jej buziaka w czoło.
-Nie zapomnę.
--------------------------------------------------------------
Macie ten rozdział xd !
Miał być jutro, ale daję dzisiaj ;P
Następną notkę chcę dodać 5 października o północy, ale urodzinową miniaturkę ^^
Dobra... powiem: To, jak Jean została nazwana będzie w 37 rozdziale, więc cierpliwości ! :D
Pozdrawiam,
Kaja Malfoy
Miał być jutro, ale daję dzisiaj ;P
Następną notkę chcę dodać 5 października o północy, ale urodzinową miniaturkę ^^
Dobra... powiem: To, jak Jean została nazwana będzie w 37 rozdziale, więc cierpliwości ! :D
Pozdrawiam,
Kaja Malfoy
Cant jest jakimś pie *** sadystą, bydlakiem! Mam ochotę potraktować go dłuotrwałym i silnym Cruciatusem! :/ Przypomina mi Lucjusza Malfoy'a! Jest nieobliczalny... I powoduje u mnie drgawki złości!
OdpowiedzUsuńAle z drugiej strony .... udał Ci się on, taki czarny charakter. :)
Mam nadzieję, że kara go nie ominie. :D Musi nauczyć się, że z Malfoy'ami się nie zadziera. :D
Jean, szkoda mi jej. :( Ona musi się wyrwać z tego diabelskiego związku, postawić się Cantowi. Jeśli nie uwolni się od niego, to jej życie stanie się istnym koszmarem, piekłem na ziemi, Cant będzie traktował ją jak zabawkę.
Sceny w skrzydle szpitalnym są bardzo dobrze napisane. Emocje są namacalne. :)
Narcyza - wspaniała kobieta. Darzę ją ogromną sympatią. :)
Pozdrawiam Lily M. ;*
P.S Przepraszam za przekleństwo. Strasznie mnie denerwuje ten Cant. Budzi we mnie oburzonego, rozwścieczonego lwa.
Super rozdział !! Nie mogę doczekać się miniaturki :-)
OdpowiedzUsuńSzkoda mi tej Kathrine :_: [*]
OdpowiedzUsuń"Czaisz" Serious.? Serious.?! xd
Bo jak ja zaraz jebnę tego Cast'a to się chłop nie pozbiera. Co za gnój.! Żeby dziewczynę bić i wg...No błagam Was.!
Nabuzowana To$ka xd
Co za debil z tego Rafaela, tak traktować dziewczynę ;( I co ten Zabini powiedział? :( Zabieram się za kolejny rozdział :)
OdpowiedzUsuń